Po załatwieniu różnych spraw na lotnisku ruszyliśmy w drogę do hostelu. Nie obyło się bez przygód, gdy to nie wykazaliśmy się wystarczającym refleksem i tylko jeden członek drużyny zdołał wysiąść z metra na odpowiedniej stacji, a reszta pojechała dalej. Przynajmniej była jakaś atrakcja.
Mój mozolnie przygotowywany plan trzeba było poddać korekcie, gdyż zmęczenie dało się wszystkim we znaki (a ja przyznam, że czułam się, jakbym też była po tych trzydziestu godzinach w podróży). Także zamiast wielkich przejazdów metrem, spokojny spacer w okolicach, po których ja codziennie się przemieszczam.
A, po drodze była też wizytacja w lokalu i pozostawienie tych ogromnych ilości jedzenia w lodówce. Dziękuję po stokroć! I dziękuję też w imieniu ludzi, którzy mi dziękują za rzucenie tych smakołyków na polski stół wielkanocny!
Dziękuję też za podarki i za dostarczenie moich rzeczy! Uwaga, uwaga! Zmieściłam się w sukienkę bez dramatycznego dopinania! Hurra! Fala! (I między innymi dlatego dzielę się jedzeniem na Wielkanoc, ponieważ gdybym miała to skonsumować bez niczyjej pomocy, to moja radość z mieszczenia się w sukienkę nie potrwała by zbyt długo).
Dopiero przyjechali, a nagle wydaje się to takie normalne, że tutaj są!
W ferworze walki nie zrobiłam żadnego zdjęcia dokumentującego przybycie rodziny, to może w takim razie się zaprezentuję w podarkach wielkanocnych (które zacznę nosić dopiero od niedzieli), co jest także dowodem przyjazdu familii.
Love! |
Meow (Mamo, to kot jest ) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz