niedziela, 7 kwietnia 2013

Jezioro Słońca i Księżyca

O dość wczesnej porze opuściliśmy hostel Assemble Backpackers, ponieważ musieliśmy się przedostać autobusem ze zwykłego dworca kolejowego na dworzec szybkiej kolei HSR w Chiayi 嘉義, który znajdował się parę kilometrów za miastem (chyba tylko w Tajpej i w Kaohsiungu jest ten luksus, że dworce HSR są w miarę w centrum, no i można się do nich dostać metrem). Stamtąd mieliśmy pociąg do Taizhongu 台中 Autobusy na dworzec HSR są bezpłatne jeśli się okaże kierowcy bilet na pociąg. I kiedy już się przygotowywaliśmy do wyjścia z takiego właśnie autobusu, to okazało się, że nie mogę znaleźć mojego biletu!
Zaraz po wyjściu z autobusu podreptaliśmy szybko na dworzec, by rozwiązać ten problem. Mimo, że kupowałam bilety przez internet, więc pewnie można dotrzeć do informacji, ile biletów i na jakie miejsca kupiłam, to i tak jedynym rozwiązaniem było kupienie nowego biletu, i jeżeli stary bilet się znajdzie - na co nie liczyłam - to wtedy zwrócenie go w kasie. Niezbyt dumna ze swojego nierozgarnięcia nabyłam więc nowy bilet i już po kilkunastu minutach zajmowaliśmy miejsca w pociągu zmierzającym do Taizhongu z prędkością ok. 240 km/h. Ledwo je zajęliśmy i zaraz trzeba było wysiadać (po 22 minutach, zadanie: ile km przejechaliśmy?). Jak już wysiedliśmy, to znalazł się stary bilet! Rychło w czas. Okazało się, że zostawiłam go z biletami na HSR kolejnego dnia. Oczywiście dało się bilet zwrócić (straciłam trochę na tej operacji, gdyż nowy bilet nie był po cenie promocyjnej, a dostałam zwrot za niewykorzystany bilet).
Widok ze stacji HSR Chiayi, tak w środku niczego
Oto nadjechał (bo przecież nie "wtoczył się") pociąg HSR
Po tej małej przygodzie można było udać się w poszukiwania autobusów turystycznych jadących w stronę Jeziora Sun Moon 日月潭 (Jezioro Słońca i Księżyca). Nie zajęło nam to zbyt wiele czasu, ale okazało się, że na autobus czeka już całkiem sporo ludzi. Na szczęście, nie wszyscy czekali na ten sam i po paru minutach zmierzaliśmy w głąb lądu, by zobaczyć po raz pierwszy lub drugi największe jezioro na Tajwanie.
Widoki w drodze do Jeziora Słońca i Księżyca
Mijani po drodze artyści
Największe (7,93 km2), ponoć najpiękniejsze, wysoko położone (ok. 750 m.n.p.m.), a jednak sztuczne. Na temat powstania jeziora krąży kilka drastycznych legend uwzględniających zalewanie wiosek wraz z mieszkańcami - nie podam szczegółów, gdyż pamiętam tylko tyle z przekazu ustnego na sinologii. Ładna legenda jest o białym jeleniu, który uciekając przed łowcami z plemienia Thao doprowadził ich aż nad jezioro i łowcy się tak zachwycili pięknem tego miejsca, że przenieśli się tu z całym plemieniem i od tej pory mieli ryb i upraw pod dostatkiem. Nie wiem dlaczego Wikipedia nie wspomina o tym, że jezioro jest sztuczne, ale znalazłam informację o pochodzeniu gdzie indziej. Jezioro powstało za rządów japońskich by służyć jako generator energii. Na tym skończę już temat pochodzenia i wrócę do przebiegu dnia.
Z autobusu wysiedliśmy zaraz przy centrum informacji turystycznej, gdzie można było, poza standardowym wzięciem ulotki, kupić też bilety na prom. Podobnie jak w czasie pierwszej wizyty tutaj tak i tym razem zanim się dobrze zdążyłam zorientować, od jakiego przewoźnika i za ile kupuję bilety, to już mnie odsyłali z trzema biletami w ręku w kierunku przystani Shuishe 水社碼頭. Mimo że cały obszar jest dość duży, mnóstwo ludzi, wiele promów do wyboru, to jednak niemal wszyscy przewoźnicy kursują po tej samej trasie, a więc z Shuishe do Xuanguang 玄光碼頭, z Xuanguang do Ita Thao 伊達邵碼頭, a z Ita Thao z powrotem do punktu startowego, czyli Shuishe.
Wsiedliśmy na pokład promu w niezbyt pięknym i niepasującym do nazwy Sun Moon Star 日月之性burym kolorze, i bujając się na falach wysłuchaliśmy m.in. historii na temat willi Czang Kajszeka znajdującej się nad jeziorem.
Łodzie pod tajwańską banderą czekają gotowe, by przewieźć pasażerów
Widok na jezioro od strony Shuishe
Cała podróż zajęła kilkanaście minut i po tym czasie mogliśmy opuścić prom i przeciskając się między innymi turystami podreptać schodami w górę do małej świątyni Xuanguang 玄光寺, gdzie w 1955 roku zostały umieszczone szczątki mnicha Xuanzanga 玄奘, znanego z popularnej powieści chińskiej "Wędrówka na Zachód" 西遊記 (tym, którzy oglądali anime "Dragon Ball" powiem, że autor inspirował się tą powieścią). Buddyjski mnich Xuanzang (ok. 602 - 664), znany też na zachodzie jako Tripitaka, żył w czasach dynastii Tang 唐朝 i zasłynął swoją podróżą do Azji Środkowej (m.in. Indie), skąd przywiózł do Chin sutry buddyjskie, w ten sposób wnosząc ogromny wkład do rozpowszechnienia buddyzmu w Chinach.
W świątyni Xuanguang
Wyspa Lalu 拉魯島 na środku jeziora (kiedyś była na tyle duża, że mieszkali tu ludzie)
 Świątynia Xuanguang nie jest zbyt wielka, toteż dość szybko ją opuściliśmy (także ze względu na chęć oddalenia się od tłumów) i udaliśmy się w głąb lasu szlakiem Qinglongshan 青龍山步道 prowadzącym do kolejnej świątyni - Xuanzang, w której aktualnie znajdują się szczątki wspomnianego mnicha (przeniesiono je tam po zakończeniu odbudowy tej świątyni, w 1965 r.). I wyszło szydło z worka! Okazało się bowiem, że większość ludzi przybywających nad jezioro robi to w ramach wycieczki zorganizowanej i nie zapuszcza się w jakieś ponadprogramowe lasy, toteż udało nam się osiągnąć cel i zażyć trochę spokoju. Nawet w świątyni nie było aż tyle osób, chociaż dało się tam dotrzeć autobusem. W chwili zwiedzania wprawdzie nie wiedziałam, że świątynia nie ma nawet 50 lat, ale teraz pasuje mi to do jej obrazu.
Na początku szlaku Qinglongshan

Niezmiennie najlepszy fragment każdego szlaku: schody
Mapa przedstawiająca podróż mnicha Xuanzanga u stóp świątyni Xuanzang
Świątynia Xuanzang
Nowoczesna maszyna z wróżbami (gra i się rusza)
Wieża dzwonu na terenie świątyni Xuanzang
W świątyni Xuanzang
Z świątyni wróciliśmy tą samą drogą do przystani, poczekaliśmy trochę na prom, a jak już się doczekaliśmy do hop na pokład i do następnego portu, czyli Ita Thao. O ile motywem przewodnim w Xuanguang jest buddyzm i mnich Xuanzang, to w Ita Thao są to aborygeni, jedzenie i sklepy. Stąd też można dostać się na nowoczesną atrakcję turystyczną, czyli kolej linową. Nie skorzystaliśmy.
Aborygeni koncertujący przy przystani Xuanguang
Nawiązanie do legendy o odkryciu jeziora, czyli jeleń
Jezioro widziane z okolic świątyni Xuanzang
Kolej linowa przy przystani Ita Thao
Spacerując po uliczkach Ita Thao spotkaliśmy dziewczyny z Polski, które poznałam kiedyś w Tajpej. Wraz z rodzinami urządzały sobie właśnie przejażdżkę rowerową wokół jeziora. No proszę! Porozmawialiśmy chwilę, a potem rozeszliśmy się w swoich kierunkach. Podobnie jak w innych miejscach przy samym jeziorze, tak i tu roiło się od ludzi, sklepów z pamiątkami, budowanych w szybkim tempie hoteli i takich różnych. Nie do końca takiego otoczenia człowiek oczekuje jadąc nad jezioro, ale cóż, to w końcu TO jezioro. Skoro już mieliśmy tyle sklepów i restauracji wokół, to wstąpiliśmy na jedzenie (nie powiodły się moje poszukiwania ryżu w bambusie nie na wynos), aby już z pełnymi brzuchami wrócić do Shuishe. Tam również roi się od sklepów, ale jest trochę mniej aborygeńsko. Na szczęście, oprócz takich atrakcji, można się też przejść ścieżką wzdłuż jeziora 水社親水步道, która, podobnie jak wcześniejszy szlak, nie jest uczęszczana przez turystów grupowych. Dotarliśmy do bambusowego ogrodu 竹石園, a tam zrobiliśmy zwrot o 180 stopni i zahaczając jeszcze tylko o kawiarnię ruszyliśmy do centrum informacji, by stamtąd wrócić do Taizhongu. Tym razem na autobus trzeba było czekać ponad 30 minut, gdyż jak przyszliśmy to jeden właśnie odjeżdżał (pozostawiając kilka osób na przystanku, gdyż nie było już miejsc).
Taka atrakcja w okolicy jeziora
W oddali widoczna pagoda Ci'en 慈恩塔
Na szlaku wzdłuż jeziora
Bambusowy ogród - dość zarośnięty
A do tych statków to chyba trzeba dopłynąć
Już po zmroku znaleźliśmy się znowu na dworcu kolei HSR w Taizhongu, zabraliśmy bagaże (nie wspomniałam, że je tam zostawiliśmy) i wsiedliśmy do autobusu jadącego przez prawie całe miasto w okolice targu nocnego Fengjia 逢甲夜市, w środku którego znajdował się nasz hostel No Parking Taichung Guesthouse 諾帕金宿舍. Nie od razu tam trafiliśmy, ale jak już się udało, to okazało się, że hostel bardziej przypomina zwykły hotel, tylko że bez recepcji. Brak jakiegoś wspólnego pomieszczenia, brak kuchni, tylko przyzwoicie urządzony pokój z czajnikiem i herbatami. W skali atrakcyjności, to miejsce wylądowało najniżej z noclegów wycieczkowych, ale za to cena była wyjątkowo niska, także nie ma co marudzić.
Składowisko na półpiętrze budynku, gdzie był nasz hostel.
Przeszliśmy jeszcze bez opiekuna po targu nocnym Fengjia i tak skończyliśmy dzień.
Wejście na targ nocny Fengjia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz