poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Pociąg, lampion, wodospad i prawie pół kilometra nad miastem

Niby Lany Poniedziałek, ale na szczęście z nieba żadna woda nie leci, także ruszamy za miasto!
Cel: stacje na trasie kolejki Pingxi 平溪支線, a później złoty wodospad 黃金瀑布 i Jiufen 九份. I po raz kolejny, plan okazuje się zbyt ambitny i trzeba zrezygnować z paru punktów. Cele niby nie są daleko od siebie, jednakże nie ma bezpośredniego połączenia komunikacyjnego między nimi, a do tego te niebezpośrednie środki komunikacji jeżdżą dość rzadko.

Aby dostać się do linii kolejowej Pingxi, jednej z trzech pozostałych na Tajwanie odgałęzień kolejowych (a nie kolejki wąskotorowej, jak przekonywałam wcześniej rodzinę), trzeba najpierw dojechać z Tajpej do miejscowości Ruifang 瑞芳 (są też inne sposoby, ale my wybraliśmy ten). Kupując bilet na odpowiedni pociąg spotkaliśmy życzliwego pana, który nas (oraz innych pasażerów) instruował, jak należy zakupić bilet, ale wcale nie był pracownikiem kolei, co mi wypomniał, gdy mu zadałam pytanie związane z różnymi cenami biletów.

Gdy już dotarliśmy do Ruifang i nabyliśmy całodniowy karnet na kolej Pingxi, okazało się, że mimo poniedziałku, całkiem sporo osób znalazło czas, by wybrać się na podobną przejażdżkę, toteż wagony były dość zatłoczone. W czasie podróży pewien pan próbował zgadnąć, skąd jesteśmy w oparciu o język, jakim się porozumiewamy. Wśród strzałów były oczywiście Stany Zjednoczone, ale i Włochy, jednak Polska się nie pojawiła.

Zaczęliśmy zwiedzanie od ostatniej stacji na trasie kolei, czyli od Jingtong 菁桐. Dodam tylko jeszcze, że na tych terenach niegdyś na wielką skalę wydobywano węgiel i kolej, którą mieliśmy przyjemność się przejechać, służyła właśnie do transportu węgla. Jak tylko wjeżdża się na stację kolejową Jingtong, od razu rzucają się w oczy bambusowe rurki/tuby (?) z wypisanymi znakami wiszące całymi pękami w różnych miejscach. Nie wiem, skąd się ten zwyczaj wziął, w każdym razie na tych tubach ludzie wypisują swoje życzenia, stąd też nazwa tych tub 許願竹筒 “Bambusowe tuby życzeń”. W Jingtong znajduje się też jedna z czterech pozostałych na Tajwanie drewnianych stacji kolejowych zbudowanych za rządów japońskich (powstała w 1929 roku), muzeum węgla (którego nie zwiedzaliśmy) oraz Rezydencja Książęca 太子賓館 zbudowana z…drewna z góry Alishan (dla wtajemniczonych: a więc na takie budynki szło drewno z Alishan). Do rezydencji chcieliśmy wejść, ale niestety nie było to możliwe, gdyż kręcono tam akurat film lub serial lub coś innego! Ech, te rejony chyba są częstym tłem filmowym, gdyż dopiero co skończyłam oglądać serial, w którym Jingtong pojawiało się całkiem często.
Na torach w Jingtong - Dokładnie tu była jedna ze scen z telenoweli, którą oglądałam! Ha!
Tuby bambusowe w Jingtong

Pomnik górników. Serce roście, patrząc na ten pomnik…
Rezydencja księcia okupowana przez ekipę filmową
Kolejne tuby bambusowe w Jingtong
Drewniany dworzec w Jingtong
Widoki w dolinie rzeki Jilong lub Keelung (buntuję się przeciw tym dawnym zapisom, gdyż wymowa wówczas nie zgadza się z obecną wymową po chińsku)
  Z Jingtong przedostaliśmy się pieszo do Pingxi 平溪, by tam czekać na kolejkę przez około 40 minut, aż w końcu wsiąść w jadącą z powrotem do Jingtong i tam przeczekać, aż pojedzie w drugą stronę i zatrzyma się w Shifen 十分… Pomysłowość godna mistrzów!

Pociąg zmierzający do Pingxi
Pociąg na linii Pingxi
Wzdłuż torów na trasie Jingtong – Pingxi
Wodospad u stóp szlaku na górę Xiaozi 孝子
Ulice Pingxi i najwyższy człowiek w miasteczku (w danej chwili)
Taki polski mural w Pingxi
Sklep z pamiątkami w Pingxi
Na torach w Pingxi
Studzienka kanalizacyjna w Pingxi. Czy ktoś poza mną dopatruje się twarzy z obrazu Muncha w tych paru lampionach z trzema otworami ?
Pingxi jak Wenecja
Tylne wejście do sklepu z pamiątkami na dworcu w Pingxi

Lampiony i tuby bambusowe

 W międzyczasie wyszło słońce i zrobiło się na tyle ciepło, że pożałowałam założenia kaloszy. W Shifen zrobiliśmy to samo, co ja już tu robiłam, będąc tu w czasie Święta Lampionów, czyli puściliśmy lampion w niebo. Mieliśmy do wyboru jednokolorowy, lub czterokolorowy – każdy kolor miał jakieś znaczenie. My wybraliśmy zestaw: czerwony, fioletowy, biały i żółty. Drugą atrakcją w Shifen był, również już przeze mnie sprawdzony, wodospad Shifen. Podobnie jak w lutym, tak i teraz wodospad niósł bardzo dużo wody ze względu na kilkudniowe opady. A do tego jeszcze załapaliśmy się na tęczę. No jak z obrazka!

Wypisywanie życzeń na lampionie, kolor czerwony. Pani powiedziała, że oznacza zdrowie, ale teraz sprawdzam, że to jednak szczęście (i szczerze, to bardziej pasuje do czerwonego)
Pisanie po lampionie, kolor biały. A tu nam pani powiedziała, że to oświecenie, a okazuje się, że to właśnie zdrowie
Rodzina z lampionem
Lampion w górę!
Lampion w dół (ale nie nasz). To jest niestety negatywny skutek puszczania lampionów
Dom w drodze do wodospadu Shifen
Tęczowy wodospad Shifen
Rzeka Jilong zbierająca się do wodospadu
I jeszcze raz wodospad Shifen
Zdecydowaliśmy wspólnie, że skoro pogoda taka ładna, to wracamy już do Tajpej i uderzamy do Taipei 101, gdyż zapowiada się dobra widoczność. Miny nam niestety trochę zrzedły, gdy okazało się, że pogoda, ładna, a i owszem, ale nie w Tajpej. Ale po drodze musieliśmy jeszcze coś zjeść, więc wciąż liczyliśmy na zmianę. Nie ma co się rozpisywać o jedzeniu, ale powiem tylko, że byłam zaskoczona jak w hali z restauracjami w centrum handlowym są w stanie się dopasować do specjalnych potrzeb klienta z alergią pokarmową.
Polska kiełbasa w centrum handlowym Sogo
Pojedliśmy, a w międzyczasie 101 jakieś wyraźniejsze się zrobiło. Jednak pani w kasie nie pozostawiła złudzeń – widoczność u góry nie jest zbyt dobra. Mimo wszystko, zdecydowaliśmy, że wjeżdżamy! I tak po chwili, w czasie której zostało nam zrobione grupowe zdjęcie wyświetlane później na ekranach telewizorów wzdłuż linii kolejki, znaleźliśmy się na 89 piętrze wjechawszy tam windą pokonującą odległość 84 pięter w ciągu 37 sekund (a pani w windzie w tym czasie musi powiedzieć dwa komunikaty w trzech językach). Jest to najszybsza winda osobowa na świecie – to jeden z kilku rekordów, które Taipei 101 jeszcze zachowało, po tym jak straciło miano najwyższego budynku na świecie (509,2 m). No, ale teraz zawsze można powiedzieć, że ma tytuł Najwyższego Ukończonego Budynku na Świecie do 2010 roku. A poza tym dzierży takie rekordy jak: Największy zegar odliczający (widoczny w Sylwestra), Najwyżej położone skrzynki pocztowe w budynku, Najwyżej położony butik z biżuterią, Największy na świecie system TMD (Tuned Mass Damper, system służący absorbowaniu drgań) – swoją drogą Taipei 101 ma oczywiście swoją maskotkę, która ma być tym właśnie absorberem.


No nie zgadniecie, co to za budynek. Wciąż mieliśmy  nadzieję, na dobrą widoczność
Tajpej z 89 piętra
System absorbujący drgania
Platforma obserwacyjna na 91. piętrze. To stąd w 2007 roku Felix Baumgartner postanowił sobie skoczyć na dół
Ruchome obrazki w korytarzu obserwatorium Taipei 101
Amortyzator drgań, widok z 88. piętra
Taka tam drogocenna pagoda
Centrum handlowe Taipei 101
 Spodziewałam się, że wizyta na Taipei 101, to tylko wjechanie, zrobienie kółka po piętrze z obserwatorium i zjazd na dół. Jednak okazało się, że jest tu więcej do zobaczenia i dowiedzenia się (bardzo dobrze, bo taka wycieczka to niezbyt tania impreza) – można chociażby uzyskać sporo informacji na temat każdej części Tajpej widzianej z góry, a także zobaczyć wspomniany już system absorbowania drgań, pooglądać różne wystawy, no i oczywiście coś kupić pamiątkę czy jedzenie (o dziwo, ceny nie są wygórowane). Jak dla mnie, nie jest to przereklamowany punkt programu wycieczki po Tajpej.

A, jeszcze ciekawostka, odkąd w 2007 roku Felix Baumgartner dokonał nielegalnego skoku ze spadochronem z Taipei 101, do obserwatorium nie można wchodzić z dużymi plecakami. Znalazłam filmik z tego skoku (plecak nie był wcale jakiś duży, ale napis Red Bull daje do myślenia :D ). Oto on:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz