środa, 10 kwietnia 2013

Na najwyższych obrotach

Poprzednie dni wycieczki nie należały do spokojnych i powolnych, ale tym razem chyba już pracowaliśmy na największych obrotach. Nawet nie było czasu dobrze zdjęć porobić (ja z założenia nie robiłam wielu zdjęć, bo już większość miejsc uwieczniłam wcześniej).
Zaczęło się od śniadania w jednej z knajpek śniadaniowych w okolicach hostelu Flip Flop. Po raz pierwszy jadłam onigiri 飯糰 (takie jakby ciastko ryżowe ze słonym nadzieniem) robione na miejscu, a nie już kupione w 7 Eleven. Następnie poszliśmy do Parku Pokoju 228 二二八和平紀念公園, gdyż znajdował się w okolicy i był po drodze do metra.
W Parku Pokoju 228, Pomnik 228

Pomnik 228
Ze stacji National Taiwan University Hospital 捷運台大醫院站 przedostaliśmy się na stację Shilin 捷運士林站 a stamtąd już autobusem do Muzeum Pałacowego - bo Muzeum Pałacowe 國立故宮博物院 to coś, co nie tylko warto zobaczyć, ale gdzie można kupić ładne pamiątki, a dzień przed wyjazdem, to dzień intensywnego kupowania takowych. W muzeum spotkała mnie miła niespodzianka, gdyż pan stojący na bramce i kontrolujący bilety do części ekspozycyjnej powiedział, że jako studentka tajwańskiej uczelni mam wejście za darmo, więc mam iść zwrócić bilet (co kasjerka skomentowała: "Skoro pan ochroniarz tak twierdzi...") i wziąć sobie tylko numerek z maszynki. Zwiedziliśmy muzeum w dość szybkim tempie, zabawiliśmy trochę w sklepie z pamiątkami, a potem ruszyliśmy trochę okrężną drogą (z cyklu, lepiej wsiąść do pierwszego autobusu, jaki podjedzie, zamiast czekać na ten najbardziej pasujący) w okolice mojej szkoły.
Lotnisko Songshan sfotografowane z wagonu brązowej linii metra
Tam obiad w japońskiej pizzerii sieciowej Saizeriya, która od tego dnia funkcjonowała w naszych rozmowach jako "ta pizzeria gdzie za wszystko przepraszają" i bieg na zajęcia z guzhengu. Goście, gośćmi, ale ja guzhengu nie odpuszczę. Powiem więcej, to nawet była jedna z rozrywek na ten dzień, gdyż panowie przyszli (sami trafili, bo ja musiałam wcześniej wyjść z pizzerii) i posłuchali chwilę plumkania. Nie posiedzieli jednak długo - wręczyłam im klucze i samodzielnie mieli trafić do mieszkania, żeby się pakować - zrelacjonowali mi później, że poszli dość okrężną drogą, także gdy już do nich dołączyłam (a ja z kolei podjechałam na rowerze, czyli byłam bardzo szybko), to pakowanie jeszcze trwało. Jak już wszystko było w miarę ogarnięte, to ruszyliśmy do Narodowej Hali Pamięci Czang Kaj-szeka 中正纪念堂  - po pamiątki, ale i też nadrobić zdjęcia, które zostały przypadkowo skasowane w czasie podróży pociągiem do Taroko. Udało nam się załapać na opuszczanie flagi.
Opuszczanie flagi
Karygodny przykład karmienia gołębi w czasach nagonki na ptasią grypę
Samodzielne opuszczanie flagi
Następnie szybko spotkać się w okolicach restauracji z mamą Jyunyi (która nas chciała zaprosić na kolację, ale przekonałam ją, że jest to czasowo niewykonalne) i odebrać upominki w postaci słodyczy. Po spotkaniu bieg do metra i jazda by spełnić bardzo ważny obowiązek, a mianowicie odnaleźć tajwańską siedzibę firmy Mercer i ją sfotografować. Budynek okazał się być dalej od stacji niż sądziłam, ale udało się z sukcesem zakończyć misję.

Mercer na 4 piętrze
Biurowiec, w którym znajduje się Mercer
No to teraz jeszcze na zakupy rzeczy praktycznych (przede wszystkim termosów w sklepikach na terenie targu nocnego koło mojej szkoły. Nawet szybko to poszło i po niedługim czasie wsiadaliśmy do autobusu mającego nas zawieźć do Taipei 101, gdzie planowaliśmy zjeść kolację w restauracji o jakimś wyższym standardzie. Autobus skręcił nie tam, gdzie się spodziewałam i znowu trzeba było iść dłużej niż zaplanowałam. Przez co, gdy już trafiliśmy na miejsce, to większość restauracji w budynku była zamykana. Pozostał niewielki wybór w strefie jedzeniowej - czyli poszło nie tak, jak to planowaliśmy.
Jeśli sądzicie, że po kolacji wsiedliśmy w metro i pojechaliśmy do domu to się mylicie, bo jeszcze pobiegliśmy do księgarni Eslite 誠品書店, czynnej do północy, licząc, że nie tylko się tam obkupimy, ale też uda się usiąść w jakieś kawiarni, by jednak sobie dogodzić pod koniec ostatniego wspólnie spędzonego dnia. Księgarnia owszem była czynna do północy, ale część z innymi rzeczami niż książki (np. papiernicze) zamykano o 10), więc nie dało rady tam pobuszować. Tyle dobrze, że na terenie otwartym była jakaś kawiarnia, także mogliśmy usiąść.
No i dopiero po tym wróciliśmy do siebie, każdy tam, gdzie miał swoje łóżko.

I taki to był ekspresowy dzień. Ufff...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz