wtorek, 9 kwietnia 2013

Samochodem po wyspach

O poranku, mimo dostępnego samochodu, postanowiliśmy, że na śniadanie pójdziemy piechotką. Na pewno coś (wykluczamy 7 Eleven) się znajdzie  w niewielkiej odległości od hostelu, więc po co ruszać naszego Nissana Marcha. Ba, my byliśmy nawet zaopatrzeni w mapkę z hostelu z zaznaczonymi restauracyjkami śniadaniowymi. Jednak jakoś to szukanie nie poszło nam tak gładko, jak się spodziewaliśmy i przeszliśmy dość spory kawałek zanim wylądowaliśmy w miejscu, gdzie każdy mógł zjeść coś, co mu pasowało (chociaż i tak okazało się, że coś źle zrozumiałam i zamiast zwykłego makaronu była zupa z masą składników... i makaronem). Przy okazji dowiedziałam się, że mała knajpka, gdzie zdarza mi się jeść wczesne obiady po szkole, jest sieciowa i właśnie trafiliśmy do jednego z oddziałów. No to tyle o śniadaniu.
W tym bloku mieści się hostel Jack's Family
Uliczka śniadaniowa Wenkang 文康早餐街
Pojedliśmy i wróciliśmy do hostelu (po drodze łapiąc kilka apetycznie wyglądających mantou). Komfort posiadania samochodu polega między innymi na tym, że można do bagażnika wrzucić rzeczy i nie martwić się tym, że trzeba jeszcze wrócić do hostelu, żeby coś stamtąd wziąć. Dlatego też pożegnaliśmy się już z Jack's Family i ruszyliśmy w podróż po wyspach Magong 馬公, Baisha 白沙 i Xiyu 西嶼. Zaczęliśmy od południowo-zachodniego skrawka wyspy Magong. Tam można zobaczyć jaskinię Fenggui 風櫃洞 (jaskinia szafki wiatru) oraz pozostałości holenderskiego fortu w okolicach wzgórza Shetou (co oznacza głowę węża). Do niewielkiej jaskini Fenggui idzie się m.in. po to, by posłuchać gwizdów morskich, jest to jednak możliwe dopiero, gdy woda wypełnia całą jaskinię (a tak akurat nie było). Marzyło mi się, żeby z okolic Fenggui zobaczyć niewielką wyspę Tongpan 桶盤嶼 z jej bazaltowymi kolumnami, ale niestety, nawet jeśli miałam ją na widoku, to zoom w aparacie nie był wystarczający, by zobaczyć to, co znałam ze zdjęć.
W okolicach Fenggui
Widoki na bazaltowe formacje skalne w oddali
Polowanie na muszelki
Jakaś świątynia niedaleko Fenggui (zauważyłam, że im dalej od dużych miast, tym większe świątynie)
W drodze do jaskini Fenggui
Jaskinia Fenggui
A to już powrót z Fenggui
Jeśli zaś chodzi o fort, to został zbudowany w 1622 roku i był pierwszą zachodnią twierdzą na ziemiach Tajwanu. Niedługo później, bo w 1624 roku siły morskie prowincji Fujian 福建省 pokonały Holendrów i Ci przenieśli się do Anpingu 安平, gdzie wznieśli Fort Zeelandia 熱蘭遮城, po forcie wiele nie zostało (nawet nie jestem pewna, czy to co widać, nie pochodzi z późniejszego okresu).

Grób wśród zieleniny
Kaktusy na Peskadorach
Widok na miasto Magong
Na terenie pozostałości po holenderskim forcie
Możliwe, że to pozostałość po forcie
Widoki wyspowe
Z tych rubieży wyspy Magong mieliśmy się już przemieszczać na północny wschód na Baisha, a z niej na Xiyu. Po drodze zahaczyliśmy o jedną z licznych plaż, wybór padł na Lintou 林投沙灘. Pogoda nie zachęcała do opalania, co działało na naszą korzyść, gdyż oprócz nas nie było nikogo na plaży, a temperatura wcale nie była jakaś niska, więc większa część wycieczkowiczów z zadowoleniem potaplała nogi w wodach Cieśniny Tajwańskiej.

I jeszcze jedna okoliczna świątynia
Spokojne ulice wyspy Magong
Ta biała wieżyczka to najpewniej hotel lub zajazd
Plaża Lintou
Więcej plaży Lintou
Dowód na taplanie nóżek
Wody Cieśniny Tajwańskiej
Karpie jak na Dzień Dziecka w Japonii
Zanim opuściliśmy wyspę Magong, zboczyliśmy jeszcze z trasy by zobaczyć park geologiczny Kueibishan 奎壁山, gdzie w czasie odpływu powstaje ścieżka na jedną z okolicznych wysp.
Okolice Kueibishan
Farma wiatrowa na Magong
Okolice Kueibishan
To właśnie do tej wyspy tworzy się kamienna ścieżka
Opuszczając wyspę Magong postanowiliśmy zmienić nasz plan wycieczki i zamiast zatrzymywać się w wielu miejscach po drodze do skrajnego punktu Xiyu, czyli do latarni morskiej, zdecydowaliśmy, że pojedziemy tam w pierwszej kolejności, bez żadnych dodatkowych atrakcji, a dopiero w drodze powrotnej obejrzymy jakieś inne ciekawostki, w zależności na ile nam czas pozwoli. Przejechaliśmy więc przez całą wyspę Baiyu i po prawie 2,5 kilometrowym (bez 6 metrów) moście "przekraczającym morze" czyli Wielkim Moście Peskadorów 跨海大橋, który akurat był ozdabiany malunkami przez dzieci, przedostaliśmy się na Xiyu.

Most "przekraczający morze"
Dzieci ozdabiające most
Więcej dzieci ozdabiających most
W międzyczasie pogoda zaczęła się zmieniać z bezsłonecznej na deszczową i dosłownie na chwilę przed pierwszym opadem udało nam się szybko zobaczyć latarnię morską Xiyu i okoliczne tereny wojskowe.
Port na wyspie Xiyu
Droga jak z amerykańskiego filmu
Baza wojskowa, gdzie nie można robić zdjęć (ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że w Google Maps można zobaczyć ten widoczek z perspektywy Street View, tzn. że jednak nie ma dramatu, jak ktoś to uwieczni)
Latarnia morska na Xiyu
Na terenie wokół latarni morskiej
A niebo coraz ciemniejsze
I jeszcze ciemniejsze
Pamiątkowy znaczek pocztowy z latarnią morską
Osiągnąwszy cel, jakim było dotarcie na południowo-zachodni kraniec Xiyu, wsiedliśmy w Nissana Marcha i ruszyliśmy w przeciwnym kierunku, raz po raz zjeżdżając z głównej drogi, a to by zobaczyć japońskie fortyfikacje Wschodni Fort 西嶼東堡壘 zbudowane w pierwszych latach XX wieku, a to by podziwiać niesamowite kolumny bazaltowe.
Centrum wyspy Xiyu
Jeszcze raz centrum wyspy
Takie sobie artystyczne zdjęcie w Nissanie
W drodze do japońskich fortyfikacji
Japońskie forty
Wesoły kaktus
Bazaltowe kolumny (udające wyspę)
Jeszcze raz kolumny
Nie zdążyliśmy wiele zobaczyć, aż w końcu rozpadało się na dobre - most "przekraczający morze" był już zupełnie pusty, a na ulicach można już było tylko dostrzec zmotoryzowanych (w tym skuterowców). Przed dojazdem do Magong jeszcze profilaktycznie zatankowaliśmy (okazało się, że niepotrzebnie) i już można było rozpocząć polowanie na jedzenie. Mimo szczerych chęci zjedzenia w jakieś interesującej knajpce, nie udała nam się ta sztuka i wylądowaliśmy w tym samym miejscu, co poprzedniego dnia. Posiliwszy się, poszliśmy oddać wypożyczony wóz, a potem, zgodnie z umową pracownik wypożyczalni odwiózł nas na lotnisko. Trochę się obawiałam, że przez ulewę nasz lot może być opóźniony - moje przeczucia okazały się słuszne, najważniejsze jednak, że nie został odwołany - bo takie przypadki często się zdarzają. Lot niestety obfitował w turbulencje, ale nieprzyjemne wrażenia zostały zrekompensowane przez widok Tajpej wieczorową porą - jest na co popatrzeć, zwłaszcza, że lotnisko Songshan jest całkiem niedaleko Taipei 101. Po wylądowaniu w strugach deszczu
odprowadziłam jeszcze wycieczkowiczów do hostelu Flip-Flop Hostel w okolicach głównego dworca i wróciłam do siebie, zadowolona, że ten trochę zwariowany pomysł, jakim był mniej więcej 24 godzinny wypad na Peskadory zakończył się sukcesem.

1 komentarz:

  1. To ja dodam, że w planach było jeszcze drzewo banyan we wsi
    Tongliang przed mostem. Znaczy, pewnie było tam więcej rzeczy, może jeszcze jakieś latarnie morskie czy inne kamienie, ale w tej chwili tylko to drzewo potrafię sobie przypomnieć bez zaglądania do przygotowanego plany wycieczki.

    OdpowiedzUsuń