sobota, 19 września 2009

Sobota i cierpienie uniwersyteckie






No i nadeszła sobota. Poprzedni dzień był intensywny, szczególnie wieczór. Najpierw klub z dużą ilością obcokrajowców, gdzie tańcząc można dowiedzieć się, co czują pasażerowie tokijskiego metra w godzinach szczytu, a później zwariowany klub Feeling, z absurdalnie wysokimi cenami piwa oraz ruchomą podłogą. Bawiliśmy się przednio! Chociaż rano trochę ciężko się wstawało..., ale sobota ogólnie rzecz biorąc należy do leniwych dni. Przynajmniej dla mnie, bo chiński student pierwszego roku spędza sobotę trochę inaczej. A jak? Oto historia:
Po doprowadzeniu się do ładu i składu poszłam po bułeczkę, i patrzę, że na stadionie stoi armia chińskich studentów, dosłownie armia. Wszyscy w mundurach, chłopcy i dziewczęta. Widziałam już takich w zeszłym roku w Dalian i wtedy sądziłam, że może to jakiś kierunek studiów, no ale trochę dziwne, żeby tu też był. Jednak Chinka poznana podczas wieczornych biegów wytłumaczyła mi, że to są pierwszoroczni. Przez dwa pierwsze tygodnie mają jakieś ćwiczenia, po to, by poznali, czym jest cierpienie :P, jednym słowem, to taki uniwersytecki chrzest bojowy. Po południu, gdy szłam do szewca naprawić zniszczone na imprezie buciki (zapłaciłam 5 yuanów, ok. 2,30 zł, za naprawę...uwielbiam uliczny handel i usługi), stadion dalej był pełny. Teraz jest już 20, a ja ich dalej tam słyszę. Ech, nie ma to jak miło spędzić sobotę...
Swoją drogą obowiązkowa integracja nie kojarzy mi się w ogóle ze studiami. W Polsce zwykle we wrześniu można, ale nie trzeba uczestniczyć w wyjazdach integracyjnych, na których najbardziej chyba cierpi wątroba, a poza tym, są to mniejsze grupy. A tu zupełnie inaczej. Wcześniej miałam też przypuszczenia, że to kurs samoobrony, i jako człowiek zachodu mogę posłużyć za wzorcowego wroga narodu :P
Na dokładkę dorzucam zdjęcie pizzy :P, tak sobie dzisiaj spojrzałam na skwerek przed naszym akademikiem, i jakoś mi się skojarzyło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz