środa, 23 września 2009

U chińskiej rodziny





No no, dzisiaj wiele ciekawych rzeczy.
Pierwszą była lekcja taiji quan 太极拳(pol. tai chi, takie maksymalnie wolne ruchy, kojarzone z rzeszą chińskich dziadków w parkach :P). Oferta zajęć dodatkowych dla obcokrajowców jest póki co bardzo uboga, więc bierzemy, co dają, a poza tym sport to zdrowie. Zebrało się dość sporo ludzi, niektórzy byli z początkujących grup chińskiego, dlatego jedna z nauczycielek tłumaczyła na bieżąco słowa mistrza taiji. Chociaż taiji jest bardzo powolne, to zajęło mi dużo czasu, zanim się zorientowałam, która kończyna jak jest ulokowana i kiedy się przekręca wyimaginowaną piłkę do koszykówki trzymaną w rękach. Nie było tak źle, jak mistrzu robił z nami ćwiczenia, ale jak kazał nam robić samym, to po 3 ruchach co druga osoba stawała skonfundowana, nie wiedząc co dalej. Ogólnie było dużo śmiechu i chociaż nigdy specjalnie nie pociągało mnie taiji, to coś mi się zdaję, że będę stałym uczestnikiem zajęć.
Drugim wydarzeniem było spotkanie z malarzem chińskim. Nauczyciel, którego wczoraj spotkałyśmy, umówił nas z malarzem. Zabrał nas swoim własnym samochodem do domu rzeczonego malarza. Blok zupełnie jak w Polsce, ciasna i ciemna klatka schodowa, cała poobklejana numerami telefonów (reklamy, albo ważne telefony). Jedyną różnicą był znak fu 福 (szczęście) na drzwiach. Weszliśmy do mieszkania na 4 piętrze, przywitał nas sympatyczny starszy pan oraz jego żona. Pani domu od razu zapytała, czy już jadłyśmy kolację, powiedziałyśmy, że tak, bo nie chciałyśmy robić kłopotu, ale ona jakoś nie uwierzyła i poczęstowała nas owocami. Malarz przygotował już swoje obrazy w pierwszym pokoju (a może przedpokoju). Było ich całe mnóstwo, wszystkie w stylu chińskim, malowane tuszem i farbami z dużą ilością wody. Niektóre były nawet podwójne. Ich autor cały czas powtarzał, że on się uczy (sądziłam najpierw, że to ze skromności), pokazał nam książkę jakiegoś człowieka, mówiąc, że to jego nauczyciel, i że codziennie ogląda jego program w telewizji. Nie za bardzo wiedziałam, jak to rozumieć. Było nam z Anią głupio, bo nie chciałyśmy się uczyć za opłatą, dlatego cały czas unikałyśmy pytania o pieniądze i w ogóle naukę. Po prostu oglądałyśmy obrazki. Po drodze nauczyciel gdzieś przepadł. Trochę mnie to zdziwiło, bo przecież przyszedł z nami, po chwili jednak wyszedł z innego pokoju i oświadczył, że to jest jego dom, a malarz i jego żona to jego rodzice. Aha! Czyli zorientowali się, że nie chcemy się uczyć poza uczelnią i po prostu nas zabrał, żeby nam przybliżyć chińskie malarstwo. Kamień spadł nam z serca, bo nie miałyśmy pojęcia, jak poruszyć temat lekcji. Popytałyśmy trochę o materiały używane do malowania, technikę i takie różne. Pan uczy się już 2 lata i idzie mu całkiem nieźle. Nie do końca wiem, gdzie pobiera naukę. (Tak w ogóle, to mówił w gwarze Qingdao, i sporej części nie zrozumiałam, ale to nie przeszkadzało w komunikacji). Powiedział, żebyśmy wpadały w weekendy, jak będziemy miały ochotę, to nam pokaże jakieś techniki. Na dowidzenia pani domu dała nam siatkę jedzenia: ciastka księżycowe, mandarynki, cukierki :P. Ech, ta chińska gościnność!
Co do zdjęć, to kiedy zapytałam, czy możemy sobie zrobić wspólną fotkę, to początkujący malarz od razu uciekł, że on się musi przebrać (zwróćcie uwagę na różnicę w stroju:P, nie wiedział, że się załapał na zdjęcie). Żona się z niego śmiała, że bardziej się stroi niż ona, a potem z kolei ona ustawiała nas do zdjęcia i długo wybierała obrazki służące za tło... Także wyszło na to, że oboje chcieli mieć idealne zdjęcie:P (niestety, jest ruszone)

2 komentarze:

  1. Obrazy - ale ja się nie znam - mnie sie podobają :) Pozachwycałabym się nimi jeszcze - nie masz jakiś zdjęć jeszcze?
    A przy okazji - dzieki za kolejne podróże, bo po tym do czego nas Marta przyzwyczaiła, brakowało mi wieści z innego świata! Zatem - znowu mam okiennko do innej bajki :D Trzymaj się ciepło
    Pa

    OdpowiedzUsuń
  2. PS - pozwoliłam sobie dodać linka na swoim blogu :)

    OdpowiedzUsuń