piątek, 24 maja 2013

Maokong, paczka i Mulan

Piątek zamienił się miejscami z sobotą. Szkoły nie ma, a jutro będzie. Jest za to wycieczka szkolna! Mimo, że to już mój trzeci semestr tutaj, to do tej pory nie miałam szczęścia do jednodniowych wycieczek szkolnych. No dobrze, była jedna, ale niezaplanowana wcześniej, w deszczu i w bardzo małym gronie. Tym razem termin i miejsce zostały wybrane z wyprzedzeniem, a poza tym uczestnicy stanowili połączone siły dwóch grup, które uczy moja nauczycielka.

Toteż o godzinie 10 rano spotkaliśmy się wszyscy u bram ZOO w Taipei, by... przejść na drugą stronę ulicy i złapać autobus na Maokong 貓空 (kolejka na górę jest nieczynna do czerwca). Celem naszej wyprawy była polecona przez koleżankę z grupy herbaciarnia Yao-yue 邀月茶坊 ("Zapraszanie księżyca"), która notabene jest czynna w weekendy 24h na dobę, a w dni powszednie do 3 rano. Jednak zanim się tam znaleźliśmy, to wstąpiliśmy jeszcze to Centrum Promocji Herbaty 茶推廣中心. Byłam tam trzy lata temu i pamiętam to miejsce jako nieszczególnie atrakcyjne. Tym razem zrobiło trochę lepsze wrażenie, ale w dalszym ciągu szału nie ma (może dlatego, że część pomieszczeń była niedostępna). Pooglądaliśmy, napiliśmy się herbaty i ruszyliśmy by przyjąć "Zaproszenie księżyca" (chociaż teoretycznie to my powinniśmy zaprosić księżyc).
W Centrum Promocji Herbaty

Maszyna do oczyszczania herbaty

Maszyna do wirowania liści herbaty

Centrum Promocji Herbaty

Herbaciarnia wygląda imponująco - przynajmniej jeśli chodzi o jej wielkość. Położona na zboczach góry oferuje miejsca wewnątrz budynku, jak i na zewnątrz - pod parasolami, w altankach, w krzakach, na tarasie... Można wybierać i przebierać. Szukając miejsca, co jakiś czas mija się stację z wodą, żeby nie trzeba było biegać do głównego budynku po dolewkę do herbaty. Posiłki sprawiają wrażenie niezbyt tanich, ale cennik różni się w zależności od pory dnia oraz od tego, czy zamawia się też herbatę. Nam udało się wpasować w najtańszą opcje i po podzieleniu kosztów między uczestników za 4 dania główne, paczkę herbaty, oraz sporo ciastek, zapłaciliśmy ok. 270 NTD (30 zł) na głowę. Dodam, że herbata nie jest podawana w filiżance czy w dzbanuszku. Do dyspozycji ma się cały zestaw do parzenia oraz paczkę herbaty, którą można zabrać do domu, jak się nie zużyje. Do tego wszystkiego, koleżanka z grupy, Lihui, przez co najmniej 2 semestry chodziła na kurs parzenia herbaty w naszej szkole, więc mieliśmy profesjonalistkę, która wprowadziła nas w tajniki ceremonii herbacianej.

Wejście do herbaciarni Yaoyue

Moja grupa w okrojonym składzie

W herbaciarni Yao Yue

W herbaciarni Yao Yue miejsc jest do wyboru do koloru

I jeszcze trochę miejsc

Lihui rozpoczyna ceremonię parzenia herbaty

Przelewanie herbaty 1) przykrywamy jedną czareczkę drugą

2) Odwracamy czareczki
3) Podnosimy wąską czareczkę, z której należy następnie wywąchać aromat herbaty

Dalszy program wycieczki zakładał pójście do ZOO, jednak wszystkie osoby z mojej grupy (ja też) z różnych powodów odpuściły sobie ten punkt i wróciły do domów. Gdy już podeszłam pod drzwi swojego bloku, to dostrzegłam (nie było to trudne) kopertę sporych rozmiarów wciśniętą w malutką skrzynkę pocztową przynależącą do mojego piętra. Hmm..., do kogo mogą być duże koperty jak nie do mnie? Oczywiście, że do mnie! Z jednej strony cieszyłam się, że listonosz postanowił zostawić mi przesyłkę a nie awizo, ale z drugiej strony obawiałam się o stan zawartości (tak w ogóle, to koperta w dużej części wystawała na zewnątrz budynku, więc każdy mógł sobie ją wziąć). Zawartością okazał się być prezent urodzinowy od pewnego sinologicznego zioma ze Śląska, niejakiego Łukasza! Co za radość! Co za kreatywność! Dziękuję bardzo i jeszcze bardziej! Poza tą przesyłką była też kartka pocztowa od znajomej rodzinki! Dzięki piękne!
Korespondencja

Na dworze 30 stopni, a te cuda dotarły nienaruszone

Cudowna kartka i płyta z Niewolnicą Izaurą po śląsku

Jeszcze cudowniejsza kartka!

Tyle klawych rzeczy się zdarzyło, a jeszcze nawet nie nastał wieczór. Albowiem wieczorem miało miejsce długo wyczekiwane przedstawienie grupy perkusyjnej Ju Percussion Group 朱宗慶打擊樂團 pt: "Mulan" 木蘭. Znam mniej więcej historię Mulan, mimo że nie oglądałam kreskówki Disneya (w związku z czym nie oczekiwałam czerwonego smoka), to pomogło w zrozumieniu treści, która zdaje się nie była w dokładniej zgodności z oryginałem. Cała akcja kręciła się wokół Mulan jako osoby, a nie wokół wydarzeń (nie wiem, jak zgrabnie wyrazić to, o co mi chodzi). W każdym razie brak zrozumienia (Mulan śpiewała w stylu opery pekińskiej czyli miaucząco i z całego zdania wyłapywałam przeważnie dwa, trzy słowa), zupełnie nie przeszkadzał w odbiorze, gdyż muzyka, choreografia (z elementami sztuk walki), kostiumy i scenografia były naprawdę imponujące. Scena, w której kilkanaście osób w równym tempie wybija rytm w walce na bambusowe kije - doskonała! Do tego twórcy umiejętnie przeplatali tradycyjne elementy z dość nowoczesnymi (chociażby stroje części wykonawców - podobne do japońskiej grupy YAMATO, czy też tło wyświetlane z komputera) - nie dawało to wrażenia przesady, a wręcz sprawiało, że całość wyglądała jeszcze lepiej. Warto było to zobaczyć! I po raz kolejny udało mi się obejrzeć przedstawienie jednej ze sławnych tajwańskich grup artystycznych. Grupa została założona w 1986 roku przez Tzong-Ching Ju 朱宗慶 i była pierwszą grupą perkusyjną na Tajwanie.
Teatromani (w pozie, którą co chwilę przyjmowała Mulan) - a, to za nami to wnętrze teatru, a nie kolejny szlak górski


 
A tu fragment próby do "Mulan" (to nowe przedstawienie, więc w internecie nie ma jeszcze zbyt dużo nagrań)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz