piątek, 31 maja 2013

W głąb wyspy i gębą w wodzie

Było już kółko wokół wyspy, to dzisiaj przyszedł czas na zapuszczenie się w środek. Zanim jednak dosiadłyśmy nasze rumaki, to zjadłyśmy śniadanie nad oceanem i obserwowałyśmy dobijający właśnie do brzegu prom, przywożący kolejnych turystów.
Prom z Fugang
Widoki śniadaniowe
Największe wzniesienie na na wyspie - wygasły wulkan Huoshao (281 m. n.p.m.)  火燒山 nie jest dostępne dla wędrówkowiczów (a przynajmniej nie jego szczyt), ponieważ są to tereny wojskowe. Na pocieszenie można się jednak wspiąć na niewiele niższy szczyt Amei (276 m. n.p.m.) 阿眉山. Szlak ma zaledwie kilometr, ale żeby się do niego dostać, trzeba przejechać około 4 km drogą odbijającą od głównej trasy dookoła wyspy. Ten szlak właśnie wybrałyśmy na przedpołudniową rozgrzewkę. Nasze rowery od rana były na wysokich obrotach - nie jechałyśmy wprawdzie szybko, ale za to pod górkę, więc po wymagającej trasie. Po drodze minęło nas trzech Japończyków, na szybszych rowerach, tych samych, których my nie mogłyśmy wypożyczyć. Jeden z tej trójki okazał się moim kolegą z dodatkowych sobotnich zajęć. Pozostałej dwójki nie znałam, ale też byli z naszego centrum językowego. Wybrali ten sam szlak co my, ale zaczęli wędrówkę trochę później od nas, toteż my przecierałyśmy teren (zbierałam chyba wszystkie pajęczyny po drodze). Wejście na szczyt nie zajęło zbyt długo i czując pewien niedosyt przeszłyśmy jeszcze kawałek położonym nieco wyżej szlakiem Przez Górę 過山步道.
Grób wzdłuż drogi w głąb lądu
Fota z ręki
Szlak na wzgórze Amei
Jaszczurka
Widok na wzgórze Huoshao
Na szczycie Amei (korzyści ze spotkania kolegi na szlaku)
Widoki ze szczytu Amei
Przyczajona jaszczurka
Szlak Przez Górę
Szlak Przez Górę - prezentuje się dość swojsko
Rumaki czekają na jeźdźców
Z górki
Dlaczego tylko kawałek? Ano dlatego, że o 13:40 miałyśmy się stawić w hotelu, by stamtąd udać się na snorkeling. Na początku nie byłam specjalnie przekonana, że jest to coś dla mnie - z moimi powalającymi umiejętnościami pływackimi..., jednak Hannah szybko uświadomiła mi, że do tego to nie trzeba umieć pływać i dałam się namówić. Na całe szczęście! Bo bym przegapiła świetną okazję! Za jedyne 300 NTD (ok. 30 zł) dostałyśmy strój, trenera (dla całej grupki) oraz około godzinę oglądania raf koralowych i rybek. Na miejsce, czyli plażę Chaikou 柴口潛水區, wszyscy uczestnicy (około 20 osób) udali się skuterami, a my po raz drugi musiałyśmy pomęczyć rowery i gnać na pełnych obrotach (i tak byłyśmy ostatnie). Instruktorzy zaprowadzili wszystkich do wody, pokazali, jak założyć okulary, jak oddychać przez rurkę, następnie wręczyli koła ratunkowe tym, którzy nie czuli się pewnie w wodzie i pociągnęli dwie grupy za sobą (za sznur kół ratunkowych, których wszyscy się trzymali). Nasz instruktor opowiadał, co jest co, czego nie wolno dotykać, które ryby można jeść (wszystkie), oraz że można stąd dryfować do Japonii, tylko trzeba zabrać paszport. Niektóre osoby miały wodoodporne aparaty, ale nie my :( (wprawdzie dwie miłe panie zrobiły nam zdjęcia, i powiedziały, że prześlą na maila, ale później nie zdążyłyśmy ich złapać, żeby im przekazać adresy...). No ale musicie mi uwierzyć, że wlazłam do tej wody i widziałam rybki, a nawet je karmiłam chlebem. Bo cóż ryby lubią bardziej od chleba?
Ruszamy na snorkeling
Jeszcze tylko parę metrów do wody
Hannah po snorkelingu
I ja też po snorkelingu (ten kombinezon to idealna zbroja na różowego rumaka)
Po snorkelingu rozważałyśmy jeszcze gorące źródła, jednak lampki energii w naszych rowerach wskazywały niski poziom, a źródła były na drugim końcu wyspy. Poza tym jazda po ciemku zapowiadała się średnio atrakcyjnie... Jakkolwiek to nie zabrzmi, to jednak to piątek wieczór - na drodze było o wiele więcej skuterowców w porównaniu do poprzedniego dnia (obcokrajowców też przybyło, już nie byłyśmy jedynymi białymi dziewczynami w okolicy).

Zmieniłyśmy więc plan i pojechałyśmy zobaczyć Jelenie Sika (nie sikające...), zwane też wschodnimi. Niestety, chyba wszystkie zostały zjedzone, gdyż park jeleni wyglądał na dawno opuszczony. No dobrze, pewnie nie zostały zjedzone i podejrzewamy, że park po prostu nie zarabiał na siebie, gdyż znajduje się w środku wyspy, a większość osób pozostaje przy robieniu rundki wokół wyspy.
Po drodze zahaczyłyśmy o Wzgórze Góry Wołu 牛頭山, na którym poczułam się, jakby mnie ktoś przeniósł na plan filmowy "Merlina", czy innego filmu kręconego na Wyspach Brytyjskich.
Roboty na wysokościach
Sielankowy krajobraz czyli chatka pośród gór
Kozy się pasą
Kozy eksplorują teren
Zielono
Widoki ze Wzgórza Głowy Wołu
I znowu kozy
Spokój
Kozy chciały doznać dreszczyku emocji
Opuszczony Ekopark jelenia sika

Wciąż opuszczony park jelenia sika
I jeszcze raz, opuszczony park jelenia sika
Dzień znowu zakończyłyśmy w barze Mr. Hot Dog - chciałyśmy spróbować ich pizzy z pieca. Okazała się warta swojej (niewygórowanej) ceny.
Na koniec dnia przeszłyśmy się kawałek po okolicy, bez problemu rozpoznając, gdzie nocują obcokrajowcy (wszystkie budynki z rowerami elektrycznymi na zewnątrz). Wyobrażam sobie, że w sobotę jest tu zwykle jeszcze więcej ludzi. Dobrze zatem, że my przypłynęłyśmy w czwartek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz