sobota, 1 czerwca 2013

Rowerem przez Taidong

Nadszedł czas by pożegnać się z tropikalną Irlandią i udać się w ostatnią już podróż na naszych elektrycznych rumakach. Wypożyczalnia była zaraz obok przystani promowej, także nie nachodziłyśmy się specjalnie.

O godzinie 10:30, do portu wpłynęły aż dwa promy! Chyba rzeczywiście sezon zaczyna się w czerwcu. Weszłyśmy na pokład jednego z tych promów - ładniejszego, by popłynąć z powrotem do Fugang. Hannah szybko zauważyła, że można wejść na pokład, co też od razu uczyniłyśmy. Wraz z paroma innymi osobami podziwiałyśmy widoki i próbowałyśmy robić równe zdjęcia na trzęsącym się statku. Czas podróży zleciał bardzo szybko i po paru chwilach byłyśmy już w Fugang. Gdzie co rusz jakiś taksówkarz pytał, czy chcemy jechać na dworzec w Taidongu. Tak chcemy, ale nie taksówką. A jak nie taksówką, to w drogę, szukać przystanku autobusowego.
Przystań promowa na Zielonej Wyspie
Woda :D
Hannah na pokładzie promu
Król na pokładzie promu
Pożegnanie z Zieloną Wyspą
Tajwan

Bliższy Tajwan
Nie było to łatwe zadanie, biorąc pod uwagę, że przystanki w małych miejscowościach wyglądają jak reklamy na słupach, albo, jak w tym przypadku, rozkład ma wielkość kartki A5. Jednak po kilkunastu minutach wędrówki w upale znalazłyśmy cel. Tu czekała nas jednak niemiła niespodzianka. Autobus odjechał około 30 minut temu (11:15, a prom przypływa 11:25), a następny jest dopiero o 12:50. Na całe szczęście w okolicy znalazł się spory 7Eleven, który zdawał się pełnić funkcję przydrożnego zajazdu dla wielu podróżnych. Odczekałyśmy tam całkiem sporo czasu (grając w karty), po czym wróciłyśmy na przystanek. Tu też trzeba było odczekać, bo nigdy nie należy zakładać, że autobus przyjedzie równo o czasie. W końcu jednak przyjechał. Okazało się, że na dotarcie do dworca (nowego) wystarczyło niecałe 20 minut. Nie chciałyśmy ryzykować i jechać do centrum Taidongu, ale z drugiej strony miałyśmy całkiem sporo czasu do odjazdu pociągu, a w okolicach nowego dworca, jak już wcześniej wspomniałam, wiele nie ma. Problem nadmiaru czasu rozwiązał się sam, gdy zobaczyłyśmy wypożyczalnię rowerową tuż obok dworca. Wspomniałam wówczas Hannah, jak to kiedyś, będąc trzy lata temu w Jiji pożyczyłam rower przy dworcu. Hannah podchwyciła ten pomysł i już po chwili wypełnialiśmy druczek w wypożyczalni. Zostałyśmy poinformowane, że pewnie daleko nie zajedziemy w ciągu 2 godzin (bo tyle planowałyśmy jeździć), ale nie zależało nam na tym, żeby daleko zjechać, ale na tym, by zająć jakoś czas.
Zaopatrzone w mapę ruszyłyśmy w drogę. A ja już wkrótce poznałam odpowiedź na nurtujące mnie pytanie, dlaczego tory z nowego dworca do starego dworca nie są wykorzystywane jako trasa dla jakiegoś mini pociągu do centrum. Otóż dlatego, że są wykorzystywane jako uatrakcyjnienie trasy rowerowej - i przyznam, że bardzo mi się takie wykorzystanie podoba. A skoro jechałyśmy wzdłuż torów, to można się było domyślić, że w pewnym momencie dotrzemy do starego dworca (koło którego mieszkałyśmy dwa dni temu). I rzeczywiście, po około 40 minutach jazdy byłyśmy już w znanych nam częściach Taidongu. Spojrzałyśmy na mapę i wyszło nam, że jak pojedziemy szybszym tempem, to spokojnie zdążymy zrobić kółko do dworca i nie będziemy musiały wracać tą samą trasą. By dodatkowo sobie pomóc zdążyć na czas, skorzystałyśmy ze skrótu przez miasto. Bez problemów udało nam się ukończyć trasę po niecałych 2 godzinach i pan w wypożyczalni skasował nas za jedną godzinę.
Rumak na dzisiaj
Na torach, nie zważając na pociągi
Trasa rowerowa wokół Taidongu
Trasa rowerowa wiodąca przez peron starego dworca (to bardzo fajne uczucie, tak sobie jeździć na rowerze po peronie)
Dźwignie sygnalizacyjne na starym dworcu w Taidongu
Prowincja Taidong
Widoki z trasy rowerowej w Taidongu
Nowy dworzec w Taidongu
Za bramkami na dworcu w Taidongu (wygląda jakby tam był ogród botaniczny, a nie peron)
Widoki pociągowe

A tak w ogóle to okolice Taidongu z perspektywy rowerowej prezentują się bardzo urokliwie! Polecam taką przejażdżkę.

Gdy już oddałyśmy rowery i zrobiłyśmy napad na informację turystyczną, przyszła pora by wracać do Tajpej. Po sześciu godzinach podróży wróciłyśmy do nigdy nie śpiącego miasta.
Przydał się ten zielony odpoczynek :D

A w skrzynce czekał prezent na Dzień Dziecka. (Tak swoją drogą, na Zielonej Wyspie nie było komarów, cud!)
Komary, strzeżcie się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz