Pożegnałam się dziś z moim pięknym guzhengiem... Postanowiłam go oddać dla przyszłych pokoleń adeptów sztuki guzhengowej. Ale spokojnie! Chodzi o mój papierowy guzheng :D Okazało się, że ponoć niektórzy sprzedają rzeczy w tym stylu do nauki chwytów! No proszę. Ale moja nauczycielka i tak stwierdziła, że jestem kreatywna.
Jeszcze przed zajęciami z guzhengu miałam okazję pobawić się w pracownika naszej uczelni, albowiem pani odpowiedzialna za stemplowanie kart po zajęciach w dużych grupach gdzieś straciła swojego partnera, który zawsze robił to wspólnie z nią, a jako że ja się napatoczyłam, to zapytała, czy jej nie pomogę. Bardzo się podekscytowałam na myśl o podbijaniu kart, więc oczywiście się zgodziłam. Dostałam pieczątkę z nazwą zajęć i ilością godzin i dzielnie podbijałam. Nie wymagało to zbyt wielkiej koncentracji, więc przy okazji sobie poplotkowałyśmy z panią.
Zrobiłam też wielkie zakupy w papierniczym. Planuję już tam nie wracać - oby się udało :D. Wieczorem natomiast karaoke - w nielicznym składzie, co mocno wpłynęło na komfort "śpiewania". Negatywnie wpłynęło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz