Chyba powinnam być wdzięczna tajfunowi za tę wizytę, ponieważ pakowanie i ważenie moich klamotów zajęło mi niemal cały dzień - fakt, że troszkę się guzdrałam, mając świadomość, że w taką pogodę nie będę się nigdzie ruszać, ale co by nie mówić, bardzo przydał się ten czas.
Nie wiem, skąd mi się tych rzeczy tyle uzbierało! Dobrze, wiem, skąd się wziął guzheng, ale te drobiazgi, ciuchy?! Cóż, jutro rano idzie kolejna paczka. To już się robi nudne, ale lepiej puścić paczkę w mieście niż płacić ciężkie pieniądze za nadbagaż na lotnisku. Najprawdopodobniej linie wykażą niską tolerancyjność dla dodatkowych kilogramów, gdyż wiele lotów anulowano i więc w kolejnych dniach będzie kumulacja. Ja wylatuję jutro wieczorem, przebieg i godziny lotu takie same, jak w pierwotnej wersji.
Poza pakowaniem, robiłam regularne wypady na zewnątrz po jedzenie. Leje dosyć mocno, ale nie wieje, a wszystko mam pod nosem. Nie oszczędzam też moich sandałów, które są pełne wody i kamieni, gdyż rozstanę się z nimi jeszcze przed odlotem. Rano więc wybrałam się na śniadanie, i na małe zakupy w Siódemce, w razie tragicznej pogody, następnie zjadłam lunch z Kasią Kat i jej znajomym Tajwańczykiem. Obiad był poprzedzony bardzo długą dyskusją kilku znajomych na Facebooku - planowałam pożegnalny obiad dziś, i dywagowaliśmy, czy restauracja będzie otwarta i czy ludzie będą mieli jak dotrzeć na miejsce. Ostatecznie przełożyliśmy całą rzecz na jutro, a dziś zjadłam z wspomnianymi już wcześniej osobami. Ostatnie wyjście było na kolację - pogoda dalej na to pozwalała. Wcześniej wydzwoniłam wszystko na telefonie tajwańskim (dzwoniąc do linii lotniczych) więc musiałam też doładować telefon. Ech, ostatni dzień, no ale wolę nie zostawać z brakiem możliwości kontaktu.
Cały dzień pakowałam się w sąsiednim pokoju - bo więcej miejsca i klima, ale kiedy wróciłam wieczorem i zobaczyłam wielkiego karalucha na ścianie tamtego pokoju zaledwie kilkanaście centymetrów o moich rzeczy to nawet nie zapalając światła, cichutko przeniosłam rzeczy do siebie, zostawiając insekta samego sobie. Rozumiem, że to komitet pożegnalny, bardzo dziękuję, nie trzeba było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz