Ostatnia szansa na załapanie się na środowe Ladies Night w klubach Tajpej nie może pozostać niewykorzystana! Proszę jednak, by nie wyciągać pochopnych wniosków z tego zdania, jakobym chodziła tu do klubów co tydzień lub częściej.
W każdym razie wybrałyśmy się z Hannah i Kasią Kat na tańce w okolice takiego wysokiego budynku na wschodzie miasta, hmm, ma 101 w nazwie, to zapamiętałam. Miało iść więcej osób, ale cóż, w końcu środek tygodnia. Jednak babskie towarzystwo miało ten plus, że mogłyśmy zmieniać klub bez dodatkowych opłat za wejście, kiedy nam się tylko podobało. Zmieniłyśmy raz, gdyż w Mist muzyka była nie do wytrzymania, a i zbyt tłoczno. Wylądowałyśmy w Room 18, który, choć dużo mniejszy, to i mający muzykę nadającą się do tańców i mniej ludzi (co najważniejsze, ci ludzie byli również zainteresowani tańczeniem, a nie po prostu staniem na parkiecie i patrzeniem na DJa, jak w Mist). Pohulałyśmy, a później grzecznie wróciłyśmy do domu, każąc taksówkarzowi zatrzymywać się na trzech stacjach pomarańczowej linii metra pod rząd (tak się składa, że mieszkamy stacja w stację - ja jestem po środku).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz