Nie udało się znaleźć tajemniczego Starbucksa na wyższych piętrach Taipei 101, ale za to udało się uzupełnić wpis z soboty, 22 czerwca, i do tego zrobiłam to wczoraj, ale nie poinformowałam. Wpis możecie zobaczyć tu: klik
niedziela, 30 czerwca 2013
sobota, 29 czerwca 2013
Wielki konkurs języka chińskiego dla obcokrajowców
I już po konkursie. Zrobiono mi mnóstwo zdjęć, ale nie moim aparatem, także dużo zdjęć nie będzie.
Wstałam o 6, żeby o 7 wyjść na autobus i jeszcze po drodze zdążyć coś wydrukować. Z informacji w Mapach Google wynikało, że autobus będzie jechał ok. 45 min. na miejsce. Jechał 20 min. No ale nie szkodzi, przynajmniej miałam czas spokojnie przeżuć bułę.
Uczestnicy mieli się stawić o 8:10. Jak się można było spodziewać, nie wszyscy byli na czas i właściwie czekaliśmy do ok. 9 aż cokolwiek się zacznie dziać (po drodze przenosząc się z pokoju do pokoju). Z 22 zapowiedzianych uczestników przyszło 14. Niektórzy drugi raz, niektórzy obyci z tajwańską talent-sceną, a inni po prostu przyszli spróbować swoich sił. Pierwszą częścią konkursu było wejście do wielkiego pokoju i powiedzenie 4 zdań o sobie, m.in. co się zaprezentuje w części artystycznej. Postanowiłam, że może ostrzegę jurorów, żeby się spodziewali dziwnego guzhengu (bo wszystkim cały czas wmawiałam, że będę grać na guzhengu i nikt jakoś nie zapytał: "no dobrze, ale gdzie masz ten guzheng"?). Oczywiście zaraz po tym krótkim wywiadzie była sesja zdjęciowa i pokazywanie entuzjazmu, podczas gdy konkurs wciąż czekał na rozpoczęcie. Jednak byliśmy coraz bliżej, gdyż przyszedł czas losowania numerów. Uprzednio zostaliśmy poinstruowani (a trwało to chyba z 10 minut), jak się mamy przemieszczać, gdzie patrzeć, ile sekund trzymać numerek, jak długo okazywać entuzjazm... Ech... niby się spodziewałam, że to tak będzie wyglądało, a jednak muszę sobie westchnąć.
Wylosowałam nr 6, który później okazał się być numerem 9, ale ponieważ zostało już zarejestrowane, jak pokazuję 6 do kamery, to zostałam już jako szósty uczestnik, co właściwie urządzało i mnie i kolegę, z którym się miałam zamieniać.
Okazało się też, że część przemówienia i część artystyczna nie będą rozdzielone. Każdy uczestnik wchodzi, robi wszystko, co ma zrobić, odpowiada na pytania jury i tyle go widzieli. A, oczywiście wszystko w formule talent show. Są światełka zapalane przez jurorów, jest rozmowa z uczestnikiem: "może w następnym roku", "czuję, że ci trochę zabrakło" itd, itp. Trzeba było dostać trzy światełka, by być branym pod uwagę w ostatecznej decyzji. Przede mną byli między innymi grający, śpiewający, rysujący (bardzo ładnie), deklamujący poezję... W końcu przyszła moja kolej. Z nerwów mocno się myliłam, ale mimo wszystko jurorzy złapali oba żarty, filary mojego występu - o moim przodku Konfucjuszu i o mojej fenomenalnej grze na guzhengu (w tle przygotowałam nawet moje plakaty z koncertów guzheng - żeby a) dodatkowo przerysować sytuację, b) w razie czego ratować sytuację, że tak naprawdę chciałam pokazać rysunki). Poprzedni uczestnicy dostawali od jurorów pytania o przysłowia, a mnie zapytano, kiedy mniej więcej żył Konfucjusz. Zapomniałam, jak się mówi przed naszą erą, więc rzuciłam nazwą epoki "Wiosen i Jesieni" i chyba mocno tym zaimponowałam jurorom (a to przecież podstawy sinologa). Nie męczyli mnie długo, powiedzieli, że Konfucjusz byłby ze mnie dumny i dali mi trzy światełka.
Moi znajomi ze szkoły - kolega z Belgii i koleżanka z Indii też dostali trzy gwiazdki. W sumie osób z trzema gwiazdkami było 8 a miejsc do finału w Pekinie - 5 (dodam, że w innych strefach konkursowych, tzn. prowincjach chińskich, tylko pierwsze miejsce wygrywa, więc sądziłam, że tu też tak będzie). Po kolejnej sesji zdjęciowej na scenie, śpiewaniu i tańczeniu w czasie oczekiwania na jurorów, przyszedł pierwszy wynik - ogłoszenie osoby, która nie musi już przekonywać jurorów przez 30 sekund (następny etap) i od razu zostaje wybrana do finału. Nie powiem, żeby mnie zaskoczyło, że nagrodę otrzymał Marcus Bo. To występ Marcusa w tajwańskim idolu sprzed dwóch lat :
A, jeszcze nazwa konkursu: 6. "Most do języka chińskiego" dla obcokrajowców w krajach chińśkojęzycznych. Wielki Konkurs Chińskiego 第六屆"漢語橋"在華留學生。漢語大賽
Wstałam o 6, żeby o 7 wyjść na autobus i jeszcze po drodze zdążyć coś wydrukować. Z informacji w Mapach Google wynikało, że autobus będzie jechał ok. 45 min. na miejsce. Jechał 20 min. No ale nie szkodzi, przynajmniej miałam czas spokojnie przeżuć bułę.
Uczestnicy mieli się stawić o 8:10. Jak się można było spodziewać, nie wszyscy byli na czas i właściwie czekaliśmy do ok. 9 aż cokolwiek się zacznie dziać (po drodze przenosząc się z pokoju do pokoju). Z 22 zapowiedzianych uczestników przyszło 14. Niektórzy drugi raz, niektórzy obyci z tajwańską talent-sceną, a inni po prostu przyszli spróbować swoich sił. Pierwszą częścią konkursu było wejście do wielkiego pokoju i powiedzenie 4 zdań o sobie, m.in. co się zaprezentuje w części artystycznej. Postanowiłam, że może ostrzegę jurorów, żeby się spodziewali dziwnego guzhengu (bo wszystkim cały czas wmawiałam, że będę grać na guzhengu i nikt jakoś nie zapytał: "no dobrze, ale gdzie masz ten guzheng"?). Oczywiście zaraz po tym krótkim wywiadzie była sesja zdjęciowa i pokazywanie entuzjazmu, podczas gdy konkurs wciąż czekał na rozpoczęcie. Jednak byliśmy coraz bliżej, gdyż przyszedł czas losowania numerów. Uprzednio zostaliśmy poinstruowani (a trwało to chyba z 10 minut), jak się mamy przemieszczać, gdzie patrzeć, ile sekund trzymać numerek, jak długo okazywać entuzjazm... Ech... niby się spodziewałam, że to tak będzie wyglądało, a jednak muszę sobie westchnąć.
Wylosowałam nr 6, który później okazał się być numerem 9, ale ponieważ zostało już zarejestrowane, jak pokazuję 6 do kamery, to zostałam już jako szósty uczestnik, co właściwie urządzało i mnie i kolegę, z którym się miałam zamieniać.
Prowadząca, mówiąca rewelacyjnie po chińsku i do tego w połowie Polka |
Dowód otrzymania 3 gwiazdek |
Koleżanka z Indii |
Kolega z Belgii |
Wszyscy wolontariusze przygotowujący konkurs |
Potem pozostała siódemka miała za zadanie przekonać jurorów. Postanowiłam dalej iść w wygłupy i dałam sędziom po banknocie 2000 NTD z notesu, a z tyłu napisałam przysłowie, żeby nawiązać do wcześniejszego etapu konkursu.
Po kolejnych wygłupach na scenie (kolega z Belgii już ledwo to wytrzymywał - poziom zażenowania sięgał zenitu), przyszły wyniki. I cóż, dostałam bilet do Pekinu! Wręczający mi go juror powiedział, że trzymał za mnie kciuki.
Finaliści i organizatorzy (strona chińska) |
Finaliści i prowadząca |
No i co? Wszyscy się cieszą, robimy zdjęcia. Później wielkie zebranie, co do kolejnego etapu. Żeby nie zapomnieć o załatwieniu wizy, że będzie to trwało 3 tygodnie (od 5 do 25 sierpnia), żeby mieć po dwa komplety tradycyjnych strojów ze swojego kraju, żeby się ładnie przygotować, żeby, żeby, żeby...
Pytam nieśmiało, czy mogę zrezygnować? Idę po najbardziej neutralnej ścieżce, czyli - mam kupiony bilet do domu, nie mogę go przebukować, oraz w szkole odbiorą mi stypendium. Wszyscy wielkie oczy, jak to zrezygnować!? I się zaczyna... Nie będę się tu teraz rozpisywać, jak ludzie są mili i próbują znaleźć rozwiązanie mojego problemu, żebym jednak mogła jechać.
Tylko po prostu powiem Wam, dlaczego nie chcę jechać:
1) Nie czuję się dobrze w roli zwierzątka medialnego, i chociaż dalej sobie marzę o sławie, to jednak przemysł rozrywkowy nie jest dla mnie. A to czego doświadczyłam dzisiaj, to tylko przedsmak tego, co będzie w Pekinie.
2) Wystartowałam w konkursie, żeby się sprawdzić (przy okazji robiąc przysługę). Przygotowałam się do konkursu, bo tak już mam, że nie potrafię podjeść do takich spraw byle jak. I bardzo, naprawdę bardzo się cieszę, że moje wysiłki zostały docenione, że takie drobiazgi - jak papierowy guzheng, czy notes z obrazkami, który zrobiłam w ciągu dwóch godzin zyskały aprobatę. I to mi wystarczy, żeby mieć poczucie sukcesu, i żeby wiedzieć, że to że zbieram często jakieś głupoty, jak puste pudełka, woreczki, pałeczki jednorazowe i inne takie, a potem zdarza mi się znaleźć dla nich jakieś niekonwencjonalne rozwiązanie, jest doceniane.
3) Nie chcę skracać pobytu na Tajwanie :D
4) (nie mam tradycyjnego polskiego stroju)
Sprawa mojego dalszego udziału nie została jeszcze rozwiązana, ale myślę, że ruszy w poniedziałek. Tymczasem z każdym ze zwycięzców został jeszcze nakręcony 30 sekundowy filmik.
A, dodam, że wśród pozostałych zwycięzców są: wspomniany wcześniej piosenkarz; aktor wybierający się w przyszłym roku do Hollywood, wiecznie pozytywny chłopak z Iranu, który startował już w zeszłym roku; i koleżanka z Indii, marząca o wyjeździe do Pekinu.
Filmiki z finalistami |
piątek, 28 czerwca 2013
Przygotowania do konkursu
Dzień przygotowań do konkursu. Miałam w głowie pomysł, jak się ciekawie przedstawić oraz jaki zaprezentować talent. Potrzebne mi było tylko parę rzeczy z cudownego papierniczego sklepu (chociaż "papierniczy", to mało powiedziane).
Wróciłam z zakupami do domu i do roboty! Jednak najpierw trzeba napisać treść przemówienia, bo jedna minuta to za krótko, by zmyślać, jeśli się nie chcę powiedzieć, mam na imię tak, jestem z takiego kraju, chodzę do tej szkoły, lubię chiński, i lubię placki. Trochę mi to zajęło, ale się udało skończyć o przyzwoitej porze. Gdy podniosłam głowę znad klawiatury moim oczom ukazał się przerażający widok naścienny! Karaluch! Feeee!
Podjęłam szybką, aczkolwiek trochę nieudolną akcję przechwycenia brzydala do pojemnika a następnie przeniesienia w radosny wodny świat. I był spokój. Jednak nie mam już więcej pojemników, więc już dziękuję za wizyty. Jedna wystarczy, tak dla przyzwoitości, żeby nie było, że na Tajwanie karaluchów nie ma.
Wieczorem zabrałam się za prace manualne, w wyniku których powstały materiały do przedstawienia się oraz ulepszony guzheng.
Postanowiłam, że zrobię sobie żart na konkursie i przedstawię się jako 78. pokolenie Konfucjusza (Konfucjusz to moje chińskie nazwisko :D). A co do talentu, to po prostu pokażę swój talent robienia czegoś ze zbieranych gratów - czyli guzheng.
Nabyłam wszystkie te przedmioty (m.in. blok A3, pocztówki, taśma obustronna, notes, drewniane kółeczka) za łączną kwotę 15 zł. Czy Tajwan nie jest wspaniały? |
Podjęłam szybką, aczkolwiek trochę nieudolną akcję przechwycenia brzydala do pojemnika a następnie przeniesienia w radosny wodny świat. I był spokój. Jednak nie mam już więcej pojemników, więc już dziękuję za wizyty. Jedna wystarczy, tak dla przyzwoitości, żeby nie było, że na Tajwanie karaluchów nie ma.
Wieczorem zabrałam się za prace manualne, w wyniku których powstały materiały do przedstawienia się oraz ulepszony guzheng.
Postanowiłam, że zrobię sobie żart na konkursie i przedstawię się jako 78. pokolenie Konfucjusza (Konfucjusz to moje chińskie nazwisko :D). A co do talentu, to po prostu pokażę swój talent robienia czegoś ze zbieranych gratów - czyli guzheng.
Guzheng został powiększony i przybyło mu kolorów |
Pierwsza strona mojego przedstawienia się |
Druga strona, pokazująca drzewo genealogiczne rodziny Konfucjusza |
Konfucjusz załamany moją postawą |
Aby nie jednak Konfucjusz nie był załamany, zrobiłam 4 rzeczy... |
Poszłam na sinologię |
Nauczyłam się jeść pałeczkami (lewą ręką!) |
Zostałam nauczycielem (tak jak Konfucjusz) |
I mam nadzieję, że Konfucjusz to polubi |
czwartek, 27 czerwca 2013
Nakarmione zombie
Cały dzień upłynął w trybie zombie, aż do wieczora, kiedy poszłam do Remi na pyszną kolację, na którą podano indyjskie curry z kokosem. Oprócz mnie, do współjedzących należeli też Hannah i Gamy.
Powoli uzupełniam też wpis na bloga z poprzedniej soboty, ale jeszcze musicie trochę poczekać, gdyż zrobiłam sobie takie zwariowane postanowienie, że pójdę spać przed 24, a ponieważ kiedy piszę to zdanie, rzeczona godzina jest coraz bliżej, toteż nie pozostaje nic innego jak zapisać, to co już wklepałam (a już widzę, że się nieźle rozpiszę), i zamykać maszynkę do psucia oczu.
Powoli uzupełniam też wpis na bloga z poprzedniej soboty, ale jeszcze musicie trochę poczekać, gdyż zrobiłam sobie takie zwariowane postanowienie, że pójdę spać przed 24, a ponieważ kiedy piszę to zdanie, rzeczona godzina jest coraz bliżej, toteż nie pozostaje nic innego jak zapisać, to co już wklepałam (a już widzę, że się nieźle rozpiszę), i zamykać maszynkę do psucia oczu.
środa, 26 czerwca 2013
Misja tłumaczenie - ukończona
Człowiek wychodzi z zajęć guzhengowych pełen optymizmu, że właściwie już niewiele zostało do przetłumaczenia w aplikacji, że posuwa się do przodu z wszelkimi sprawami, i już sobie planuje, że jak wróci do domu i już skończy tłumaczenie i lekcje, to uzupełni wpis na blogu i jeszcze inne głupoty zrobi, tymczasem kończy się na tłumaczeniu do 1:30 :D.
No ale najważniejsze, że z pomocą rodziny tłumaczenie zostało zakończone! Hurra! Mogę odhaczyć ten punkt na liście! Jak już będzie dostępna ta aplikacja w polskiej wersji językowej, to aż ją sobie ściągnę (jest darmowa), żeby sprawdzić, jak bardzo odbiega tłumaczenie od kontekstu :D.
Na zajęciach z guzhengu uczyliśmy się drugiej części utworu granego dwa tygodnie temu ( 紡織忙 "Pracowite tkanie"), dlatego nie daję już linka, kto ciekawy, niech przeszuka bloga. W każdym razie co chwilę trzeba było grać lewą ręką "spływającą wodę" i tak mnie piekły palce, że miałam wrażenie, że zaraz wzniecę ogień.
Najważniejszym wydarzeniem dnia dzisiejszego był odbiór mistycznej paczki, która okazała się być cudownym prezentem urodzinowym od Aleksandry! Bardzo dziękuję za tak pięknie dobrany zestaw dla Króla na obczyźnie!
A, dostałam też dzisiaj prezent w gotówce, a mianowicie w końcu otrzymałam wypłatę za uczestniczenie w lekcjach z chińskiego w biznesie (ciekawostka: Pieniądze miała mi przekazać asystentka pani profesor, która mnie nigdy wcześniej nie widziała. Stałyśmy obok siebie dobre 5 minut - mimo, że byłam jedyną białą czekającą w umówionym miejscu, aż w końcu do mnie zagadała. Okazało się, że zostałam opisana przez nauczycielkę jako "bardzo wysoka" :D. Bardzo mi miło, ale życie zweryfikowało ten pogląd.)
No ale najważniejsze, że z pomocą rodziny tłumaczenie zostało zakończone! Hurra! Mogę odhaczyć ten punkt na liście! Jak już będzie dostępna ta aplikacja w polskiej wersji językowej, to aż ją sobie ściągnę (jest darmowa), żeby sprawdzić, jak bardzo odbiega tłumaczenie od kontekstu :D.
Na zajęciach z guzhengu uczyliśmy się drugiej części utworu granego dwa tygodnie temu ( 紡織忙 "Pracowite tkanie"), dlatego nie daję już linka, kto ciekawy, niech przeszuka bloga. W każdym razie co chwilę trzeba było grać lewą ręką "spływającą wodę" i tak mnie piekły palce, że miałam wrażenie, że zaraz wzniecę ogień.
Najważniejszym wydarzeniem dnia dzisiejszego był odbiór mistycznej paczki, która okazała się być cudownym prezentem urodzinowym od Aleksandry! Bardzo dziękuję za tak pięknie dobrany zestaw dla Króla na obczyźnie!
Prowiant, który został wystawiony na ciężką hicową próbę (Kasztanki stały się plackami, ale smakowały wspaniale) |
Kartka z bardzo akuratnymi życzeniami I wspomnienie z hajmatu |
wtorek, 25 czerwca 2013
Na konkurs
Dobrze, zgłosiłam się do konkursu. Mam niecny plan co do wystąpienia, który teoretycznie nie powinien być czasochłonny, ale ze mną to nigdy nie wiadomo. Bo np samo wypełnianie zgłoszenia zajęło mi 4 godziny, między innymi dlatego, że sobie wymyśliłam, że rubrykę "Przedstaw nam się" wypełnię w klasycznym chińskim, z jakim mam teraz do czynienia na co dzień (wspominałam, że ta powieść, którą czytam, jest stara?). Na początku szło gładko, bo wszystkie postacie są przedstawiane w taki sam sposób: wygląd, pochodzenie, charakter i jakieś dodatkowe zdanie. Zajmuje to mniej więcej dwie linijki, gdyż jest to dość zwięzły język. Ale potem się zacięłam na szczegółach sinologicznych. No ale skończyłam, i wróciłam do tłumaczenia aplikacji.
Jak tak dalej pójdzie, to wkrótce będę się witać z okularami na nosie.
Dostałam powiadomienie o paczce i nawet nie miałam czasu jej odebrać - jest mi smutno.
Jak tak dalej pójdzie, to wkrótce będę się witać z okularami na nosie.
Dostałam powiadomienie o paczce i nawet nie miałam czasu jej odebrać - jest mi smutno.
poniedziałek, 24 czerwca 2013
Konkursowe dylematy
Ech, wpisy na blogu dalej nie uzupełnione. Co gorsza robota też się nie zrobiła. Cóż, bywa i tak.
Dzisiaj w całej szkole nie działała klimatyzacja, więc moje nadzieje, że się schłodzę po szybkim spacerze do szkoły (jak zwykle minuta spóźnienia) okazały się płonne.
Jeszcze w czasie lekcji dostałam od pani zawiadującej stypendiami SMSa z prośbą, bym się stawiła w jej biurze w sprawie jakiegoś konkursu z chińskiego, który ma się odbyć w tą sobotę. Okazało się, że nie jest to jakiś konkurs, tylko odmiana "Mostu Chińskiego", w którym startowałam kilka lat temu, tyle że skierowana do studentów zagranicznych studiujących obecnie w krajach chińskojęzycznych. Zgłosiło się bardzo mało osób, więc potrzebne są "zapchaj dziury". Do zadań należy odpowiedzieć na pytania, błyskotliwie się przedstawić, zaprezentować jakiś talent i w ogóle dobrze się prezentować przed kamerami, bo takie konkursy już mają swoje stałe miejsce w telewizji chińskiej. Termin zgłoszeń upłynął w ubiegły piątek, formularz zgłoszeniowy jest przerażający i wymaga między innymi załączenia zdjęć jak to się wspaniale bawi z językiem chińskim w swoim kraju i za granicą. A jeżeli chodzi o główną przynętę, to zdobywca pierwszego miejsca jedzie do Pekinu na finały. Wszystko opłacone, termin 11 - 31 sierpnia. O innych nagrodach nic mi nie wiadomo.
Pani z biura długo mnie przekonywała, żebym wystartowała. A ja jakoś nie mam motywacji..., nie żebym była pewna zwycięstwa, czy co, ale wizyta w Pekinie skracająca mój pobyt na Tajwanie mi się nie podoba :D. Do takiego konkursu trzeba się też przygotować, a ja mam problemy z wyrobieniem się z ważnymi zadaniami na ten tydzień (tak, z blogiem też :D). Poza tym, jaki ja talent mogę zaprezentować? Niby coś tam umiem wyplumkać na guzhengu, ale skąd wezmę guzheng? No i takie pytania mi przemknęły przez głowę. Pani z biura stwierdziła, że przecież się nie muszę jakoś przygotowywać, ważne, żeby było wrażenie wielu uczestników - no dobrze, niby tak, ale z takim nastawieniem to już na pewno mi się nie chce startować (kto by wstawał bladym świtem, żeby robić sztuczny tłum?), albo się chociaż trochę przyłożyć, albo sobie w ogóle nie zawracać głowy.
Może powinnam zmienić to nastawienie...
Po południu natomiast zawitałam w Yonghe 永和, dzielnicy Nowego Tajpej, którą zamieszkuje Hannah. Najpierw dzielnie pracowałyśmy nad swoimi zadaniami w lokalnej kawiarni, a gdy już byłyśmy na skraju wyczerpania głodowego, to udałyśmy się do restauracji wegetariańskiej z pysznymi pierogami. Okazuje się, że okolice Hannah obfitują w restauracje z dobrym jedzeniem.
Dzisiaj w całej szkole nie działała klimatyzacja, więc moje nadzieje, że się schłodzę po szybkim spacerze do szkoły (jak zwykle minuta spóźnienia) okazały się płonne.
Jeszcze w czasie lekcji dostałam od pani zawiadującej stypendiami SMSa z prośbą, bym się stawiła w jej biurze w sprawie jakiegoś konkursu z chińskiego, który ma się odbyć w tą sobotę. Okazało się, że nie jest to jakiś konkurs, tylko odmiana "Mostu Chińskiego", w którym startowałam kilka lat temu, tyle że skierowana do studentów zagranicznych studiujących obecnie w krajach chińskojęzycznych. Zgłosiło się bardzo mało osób, więc potrzebne są "zapchaj dziury". Do zadań należy odpowiedzieć na pytania, błyskotliwie się przedstawić, zaprezentować jakiś talent i w ogóle dobrze się prezentować przed kamerami, bo takie konkursy już mają swoje stałe miejsce w telewizji chińskiej. Termin zgłoszeń upłynął w ubiegły piątek, formularz zgłoszeniowy jest przerażający i wymaga między innymi załączenia zdjęć jak to się wspaniale bawi z językiem chińskim w swoim kraju i za granicą. A jeżeli chodzi o główną przynętę, to zdobywca pierwszego miejsca jedzie do Pekinu na finały. Wszystko opłacone, termin 11 - 31 sierpnia. O innych nagrodach nic mi nie wiadomo.
Pani z biura długo mnie przekonywała, żebym wystartowała. A ja jakoś nie mam motywacji..., nie żebym była pewna zwycięstwa, czy co, ale wizyta w Pekinie skracająca mój pobyt na Tajwanie mi się nie podoba :D. Do takiego konkursu trzeba się też przygotować, a ja mam problemy z wyrobieniem się z ważnymi zadaniami na ten tydzień (tak, z blogiem też :D). Poza tym, jaki ja talent mogę zaprezentować? Niby coś tam umiem wyplumkać na guzhengu, ale skąd wezmę guzheng? No i takie pytania mi przemknęły przez głowę. Pani z biura stwierdziła, że przecież się nie muszę jakoś przygotowywać, ważne, żeby było wrażenie wielu uczestników - no dobrze, niby tak, ale z takim nastawieniem to już na pewno mi się nie chce startować (kto by wstawał bladym świtem, żeby robić sztuczny tłum?), albo się chociaż trochę przyłożyć, albo sobie w ogóle nie zawracać głowy.
Może powinnam zmienić to nastawienie...
Po południu natomiast zawitałam w Yonghe 永和, dzielnicy Nowego Tajpej, którą zamieszkuje Hannah. Najpierw dzielnie pracowałyśmy nad swoimi zadaniami w lokalnej kawiarni, a gdy już byłyśmy na skraju wyczerpania głodowego, to udałyśmy się do restauracji wegetariańskiej z pysznymi pierogami. Okazuje się, że okolice Hannah obfitują w restauracje z dobrym jedzeniem.
niedziela, 23 czerwca 2013
Kawiarniane rozmowy o historii
Wczoraj była całodniowa wycieczka, to dzisiaj trzeba się było zabrać do roboty. A ponieważ niedawno w jednej z pobliskich tańszych kawiarni mają dostępny darmowy internet, to postanowiłam w otoczeniu kawiarnianym a nie domowym potłumaczyć trochę aplikację na komórkę (to właśnie moja robota, którą dostałam od znajomego). Gdy tak tłumaczyłam mniej lub bardziej zawiłe frazy, to usłyszałam, jak parę stolików dalej, ktoś cały czas mówi coś o Polsce. Po kilku chwilach zorientowałam się, że chyba tam się odbywa jakaś lekcja historii, bo zaczęłam wyłapywać kolejne słowa: Hitler, Niemcy, Rosja... A przez moment myślałam, że może rozmawiający układają plan wakacyjny :D.
A dzisiaj w Polsce Dzień Ojca, dlatego też:
*klawe słowo
A dzisiaj w Polsce Dzień Ojca, dlatego też:
Wszystkiego Najlepszego dla Wszystkich Tatów*
*klawe słowo
sobota, 22 czerwca 2013
Czas na odrobienie zaległości w podróży
Plan podróży po Tajwanie, który przygotowałam ponad 3 miesiące temu na wizytację rodziny, w wyniku działania różnych czynników, nie został zrealizowany w stu procentach, nie udało się m.in. pojechać do kilku miejsc w okolicach Tajpej. Ja w większości już byłam, ale na liście widniały też takie, których nie miałam szansy wcześniej zobaczyć. Stąd też postanowiłam, że jedyny przedstawiciel grupy turystycznej z Katowic, uzupełnię pewne braki. Wystarczyło tylko znaleźć kompana podróży, którym została Kasia (z wcześniej przeprowadzonego wiedziałam, że też nie była jeszcze w tych miejscach) i w drogę. A gdzie? Na północny-wschód, w tereny złotych i czarnych kopalni, a będąc już bardziej precyzyjnym, do Shuinandong 水湳洞 i do Jiufen 九份 (chociaż tam akurat już byłam, tutaj opis na drugim blogu, ale nie zaszkodzi zobaczyć jeszcze raz).
Do wybranych przeze mnie celów, Kasia dołożyła też Houtong 猴硐, miasteczko zwane kocią wioską 貓村, a znajdujące się w okolicy. W przeszłości nazwa miejscowości była zapisywana (teraz się przyglądajcie znakom) Houdong 猴洞, co oznaczało małpia jaskinia, później zmieniono nazwę na Houtong 猴硐, gdyż górnikom (o tych zaraz) nie podobało się, że w znakach jest element wody (ta jest niemile widziana w szybach kopalni). W 1962 r. ponownie zmieniono nazwę - tym razem wyrzucono małpę, gdyż uznano to słowo za niewłaściwe. Nic więc nie zostało z pierwszej nazwy, a było 侯硐. Jednak niedawno mieszkańcy upomnieli się o przywrócenie dawnej nazwy, tej z małpą ale bez wody. W związku z tym obecnie tablica na dworcu kolejowym pokazuje dwie nazwy, 猴硐 / 侯硐 . To taka ciekawostka nazewnicza.
Teraz skąd te koty, a nie na przykład małpy? Od początku. W Houtong znajdowały się niegdyś duże pokłady węgla kamiennego (kopalnia Ruisan 瑞三) i w czasach intensywnego rozwoju tajwańskiej gospodarki (jeszcze w latach rządów japońskich), gdy węgiel kamienny był głównym źródłem energii, Houtong był prosperującym miasteczkiem, do którego przenosiło się za pracą wielu ludzi. Jednak w latach 90. przemysł węglowy zaczął upadać, a Houtong - pustoszeć. Młodzi ludzie opuszczali miasteczko, nie widząc tu żadnych perspektyw na przyszłość. Władze podjęły pewne kroki by chronić żyjące pomniki historii górnictwa, czyli kopalnie; a mieszkańcy dorzucili do tego dodatkowy wabik na turystów - czyli koty. Wszystko zaczęło się około 5 lat temu, gdy pewien miłośnik kotów skrzyknął parę osób, by dać schronienie porzuconym kotom. No i tak już jakoś poszło. Do tego doszły kocie figurki, kocie pamiątki, kocie dzbanki i inne kotowate (ale uwaga, nie ma Hello Kitty!). Tajwańczycy nie hodują zwierząt domowych na dużą skalę, więc takie zbiorowisko kotów jest dla nich atrakcją. Jednak w mojej ocenie miasteczko nie rozwinęło jeszcze w pełni skrzydeł i jeszcze wiele można tu zrobić. Tak czy siak, kocie atrakcje pomogły i teraz przyjeżdża tu całkiem sporo osób.
Po spacerze po Houtongu, połączonym z zakupem świeżego soku z arbuza, i poszukiwaniem przystanku autobusowego, wróciłyśmy do stacji Ruifang 瑞芳, którą mijałyśmy w drodze tutaj, aby stamtąd pojechać już autobusem do Shuinandong. Po drodze mijałyśmy kolejny cel naszej wycieczki, czyli Jiufen. Okazało się, że autobus, który miał jechać bezpośrednio do Shuinandong, kończy bieg przy Jinguashi 金瓜石 (miejsce z kopalnią złota, ten sam link, co powyżej), i tam się trzeba przesiąść do małego busa. I chociaż nasz cel jest oddalony od Jinguashi o jakieś 2,5 km, to jednak ani temperatura, ani kręta droga wzdłuż której jeździ sporo samochodów nie tworzyły sprzyjających warunków do pieszej podróży. Na szczęście nie musiałyśmy czekać długo na odjazd autobusu i już po paru minutach znalazłyśmy się w Shuinandong.
Tam można podziwiać dwie atrakcje - Trzynaście kondygnacji 十三層 i Złoty Wodospad 黃金瀑布. Trzynaście kondygnacji to potoczna nazwa Rafineria Tianjin, gdzie obrabiano złoto wydobywane w sąsiednim Jinguashi. Dni świetności to miejsce ma dawno za sobą, jednakże takie porzucone, teraz prezentuje się dość mistycznie - takie współczesne piramidy inkaskie. Złoty Wodospad natomiast bierze swoją nazwę od koloru wody, w której znajduje się duża ilość utlenionego pirytu i arsenu (hmm, mam nadzieję, że nie piszę jakiś głupot) co sprawia, że ma ona złoty odcień.
Do takich atrakcji naturalno-industrialnych doszła jeszcze Galeria Sztuki Shuinandong (Shancheng Meiguan 山城美館), gdzie spędziłyśmy parę chwil zachwycając się sprzedawanym tam rękodziełem.
Odpoczęłyśmy też w pobliskiej kawiarni, gdzie można było dostać pizzę ananasowo-bananową podawaną na liściu. I jakkolwiek ten opis nie brzmi, to była to chyba najlepsza pizza, jaką jadłam do tej pory na Tajwanie.
Po posileniu się przyszedł czas na Jiufen. Kasia była zaopatrzona w mini przewodnik po Jiufen przygotowany przez nauczyciela prowadzącego dodatkowe zajęcia z Życia Codziennego na Tajwanie. Przewodnik składał się z dosłownie kilku stron, ale zawierał szczegółowe adresy wszystkich najbardziej polecanych miejsc, restauracji, sklepów z przekąskami, herbaciarni i sklepów z pamiątkami. Postanowiłyśmy się pobawić w Tajwańczyków i podążyć śladami jedzenia. I tak też udało nam się spróbować bardzo dziwnych przekąsek zamieszczonych na zdjęciach.
Poza jedzeniem kupiłyśmy trochę pamiątek, hurra.
Dzień planowałyśmy zakończyć w herbaciarni. Pytanie tylko, której. Stwierdziłyśmy, że wersja z paczką herbaty na dwie osoby jest trochę za droga, toteż poszłyśmy do takiej herbaciarni, gdzie można było dostać po prostu dzbanek herbaty na osobę. Doczekałyśmy tam ciemności na niebie i tysiąca świateł na Morzu Yinyang 陰陽海.
Powrót do Tajpej zajął nam dość sporo czasu, ale chyba i tak nie było tak źle, jak wyglądało, że może być, gdy zobaczyłyśmy ogromną kolejkę oczekujących na autobus z Jiufen do Tajpej.
Wiejąca starością maszyna do kupowania biletów kolejowych na bliskie dystanse |
Ale można też pojechać do San Diego |
Teraz skąd te koty, a nie na przykład małpy? Od początku. W Houtong znajdowały się niegdyś duże pokłady węgla kamiennego (kopalnia Ruisan 瑞三) i w czasach intensywnego rozwoju tajwańskiej gospodarki (jeszcze w latach rządów japońskich), gdy węgiel kamienny był głównym źródłem energii, Houtong był prosperującym miasteczkiem, do którego przenosiło się za pracą wielu ludzi. Jednak w latach 90. przemysł węglowy zaczął upadać, a Houtong - pustoszeć. Młodzi ludzie opuszczali miasteczko, nie widząc tu żadnych perspektyw na przyszłość. Władze podjęły pewne kroki by chronić żyjące pomniki historii górnictwa, czyli kopalnie; a mieszkańcy dorzucili do tego dodatkowy wabik na turystów - czyli koty. Wszystko zaczęło się około 5 lat temu, gdy pewien miłośnik kotów skrzyknął parę osób, by dać schronienie porzuconym kotom. No i tak już jakoś poszło. Do tego doszły kocie figurki, kocie pamiątki, kocie dzbanki i inne kotowate (ale uwaga, nie ma Hello Kitty!). Tajwańczycy nie hodują zwierząt domowych na dużą skalę, więc takie zbiorowisko kotów jest dla nich atrakcją. Jednak w mojej ocenie miasteczko nie rozwinęło jeszcze w pełni skrzydeł i jeszcze wiele można tu zrobić. Tak czy siak, kocie atrakcje pomogły i teraz przyjeżdża tu całkiem sporo osób.
Przejście łączące dworzec Houtong z kocią wioską |
Klawy koci lampion w hali dworca Houtong |
Kopalniany kot |
Leniwy kot |
Hmm, nie kot ? Modliszka! |
Kot okienny |
Dzbankokot |
Abstrakcyjny kot |
Nie kot? Chrabąszczodoniczka |
Koty fotomodele |
Megakot |
Jedzenie na patyku |
Houtong, widok na zakład wzbogacania węgla kamiennego (ale się naszukałam jak to po polsku jest) |
Świecący model wyżej wspomnianego zakładu |
Natura i krajobraz postindustrialny |
Wejście do głównej kopalni Ruisan |
Pozor na ... skakające koty |
Widoki po drodze |
Pamiętacie jeszcze Wzgórze Czajniczka? Tak, oto ono od innej strony |
A droga wije się... |
Trzynaście kondygnacji |
Nie wiem, jak to się nazywa |
Złote kamienie |
Złoty Wodospad |
Droga wzdłuż wybrzeża |
Okolice Shuinandong |
Jeszcze raz Trzynaście Tarasów |
I jeszcze raz nie wiem co |
Wyspa między kablami |
I najprawdopodobniej po raz kolejny Wzgórze Czajniczka |
Shuinandong |
Złoty Wodospad |
Sztuka |
Wydmuszkowa lampa |
Klawy stworek w galerii sztuki |
Odpoczęłyśmy też w pobliskiej kawiarni, gdzie można było dostać pizzę ananasowo-bananową podawaną na liściu. I jakkolwiek ten opis nie brzmi, to była to chyba najlepsza pizza, jaką jadłam do tej pory na Tajwanie.
Pizza owocowa |
Poza jedzeniem kupiłyśmy trochę pamiątek, hurra.
Zagadka: co to jest? Podpowiedź, nie jest do jedzenia |
Intrygujące danie, które ma jakiś związek z burakami i z kleistym ryżem |
A wygląda jak kluchy z truskawkami |
Ślimaki |
Słone ciastka taro na parze (podobne w smaku do pierogów ruskich, naprawdę!) |
Uliczki Jiufen |
Bóstwo hazardu |
Różni panowie z polityki |
Zimne piwko |
Pasek, który nabyłam |
Ulica herbaciarni w Jiufen |
Tymczasem na wodzie |
Na wodzie z trochę dalszej perspektywy |
Herbaciarnie w Jiufen |
Znowu woda |
Większa perspektywa: Jiufen i Morze Yinyang |
Morskie świetlki |
Powrót do Tajpej zajął nam dość sporo czasu, ale chyba i tak nie było tak źle, jak wyglądało, że może być, gdy zobaczyłyśmy ogromną kolejkę oczekujących na autobus z Jiufen do Tajpej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)