Ech, wpisy na blogu dalej nie uzupełnione. Co gorsza robota też się nie zrobiła. Cóż, bywa i tak.
Dzisiaj w całej szkole nie działała klimatyzacja, więc moje nadzieje, że się schłodzę po szybkim spacerze do szkoły (jak zwykle minuta spóźnienia) okazały się płonne.
Jeszcze w czasie lekcji dostałam od pani zawiadującej stypendiami SMSa z prośbą, bym się stawiła w jej biurze w sprawie jakiegoś konkursu z chińskiego, który ma się odbyć w tą sobotę. Okazało się, że nie jest to jakiś konkurs, tylko odmiana "Mostu Chińskiego", w którym startowałam kilka lat temu, tyle że skierowana do studentów zagranicznych studiujących obecnie w krajach chińskojęzycznych. Zgłosiło się bardzo mało osób, więc potrzebne są "zapchaj dziury". Do zadań należy odpowiedzieć na pytania, błyskotliwie się przedstawić, zaprezentować jakiś talent i w ogóle dobrze się prezentować przed kamerami, bo takie konkursy już mają swoje stałe miejsce w telewizji chińskiej. Termin zgłoszeń upłynął w ubiegły piątek, formularz zgłoszeniowy jest przerażający i wymaga między innymi załączenia zdjęć jak to się wspaniale bawi z językiem chińskim w swoim kraju i za granicą. A jeżeli chodzi o główną przynętę, to zdobywca pierwszego miejsca jedzie do Pekinu na finały. Wszystko opłacone, termin 11 - 31 sierpnia. O innych nagrodach nic mi nie wiadomo.
Pani z biura długo mnie przekonywała, żebym wystartowała. A ja jakoś nie mam motywacji..., nie żebym była pewna zwycięstwa, czy co, ale wizyta w Pekinie skracająca mój pobyt na Tajwanie mi się nie podoba :D. Do takiego konkursu trzeba się też przygotować, a ja mam problemy z wyrobieniem się z ważnymi zadaniami na ten tydzień (tak, z blogiem też :D). Poza tym, jaki ja talent mogę zaprezentować? Niby coś tam umiem wyplumkać na guzhengu, ale skąd wezmę guzheng? No i takie pytania mi przemknęły przez głowę. Pani z biura stwierdziła, że przecież się nie muszę jakoś przygotowywać, ważne, żeby było wrażenie wielu uczestników - no dobrze, niby tak, ale z takim nastawieniem to już na pewno mi się nie chce startować (kto by wstawał bladym świtem, żeby robić sztuczny tłum?), albo się chociaż trochę przyłożyć, albo sobie w ogóle nie zawracać głowy.
Może powinnam zmienić to nastawienie...
Po południu natomiast zawitałam w Yonghe 永和, dzielnicy Nowego Tajpej, którą zamieszkuje Hannah. Najpierw dzielnie pracowałyśmy nad swoimi zadaniami w lokalnej kawiarni, a gdy już byłyśmy na skraju wyczerpania głodowego, to udałyśmy się do restauracji wegetariańskiej z pysznymi pierogami. Okazuje się, że okolice Hannah obfitują w restauracje z dobrym jedzeniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz